PROLOG

1.4K 168 9
                                    

— Jeszcze raz, proszę — dziewczyna wyszeptała. — Już ostatni, mamo.

Kobieta krzywiła się i zaprzeczyła ruchem głowy.

— Proszę — jej głos zadrżał. — Musisz jeść.

— Daj mi spokój.

— Mamo.

— Daj mi spokój! — głos kobiety uderzył o ściany jej pokoju. Momentalnie w drzwiach pojawiła się pielęgniarka z zmartwioną miną. Ophelia wiedziała co to oznacza. Odłożyła łyżkę do miski, a miskę na niewielki stolik przy łóżku matki. Wstała z niewygodnego krzesełka, które głośno zaskrzypiało. Dźwięk przyprawiał o gęsią skórę, bo przypominał skrobanie paznokci o szkolną tablice. Ostrożnie wyciągnęła dłoń, by dotknąć policzka swojej mamy. Kobieta szybko odwróciła głowę i zamknęła oczy. Jakby Ophelia była jej koszmarem na jawie, a ona chciała się go pozbyć. Przestać widzieć to okropieństwo. — Nie wracaj tu.

Fizycznie poczuła jak jej serc przestało bić. Usłyszała wiele słów, które raniły. Wyzwiska, pogróżki, przekleństwa. Jednak żadne z nich nie mogło równać się z tym prostym zdaniem.

Nie wracaj tu.

Nie odpowiedziała. Zabrała torebkę z oparcia krzesełka i skierowała się w stronę wyjścia. Minęła pielęgniarkę i stanęła na szerokim korytarzu. Drzwi za nią się zamknęły, a na jej drobnym ramieniu spoczęła ciepła dłoń.

— Nie miała tego na myśli.

— Wiem — dziewczyna pokiwała głową. — Nigdy nie ma.

— To choroba — pielęgniarka powiedziała rzeczowo.

— Wiem — pokiwała głową.

— To nie twoja wina, Ophelio.

— Wiem — powiedziała trzeci raz. — Ja to wszystko wiem, Pani Winter. Ale świadomość prawdy nie sprawi, że przestanie ona boleć.

— Spróbuj przyjść w weekend — zaproponowała po chwili ciszy. — Po sobotnich zajęciach zazwyczaj jest w lepszym nastroju.

— Dobrze — pokiwała głową i szybko wytarła łzę, która spłynęła po jej policzku. Nie chciała okazać słabości. Powinna przywyknąć do jadowitych słów wypływających z ust jej matki. Powinna się nauczyć, że to wszystko kłamstwa. Zawsze tak było. Niemal każda wizyta kończyła się wyzwiskami skierowanym w jej stronę. Wiele razy uciekała z sali i cudem powstrzymywała płacz. Wiedziała, że jej matka mówi to wszystko przez chorobę, ale ta wiedza nie potrafiła załagodzić bólu jaki czuła. Odwróciła się w stronę pielęgniarki i związała włosy na czubku głowy. W takich chwilach jak ta wszystko drażniło jej skórę. Ubrania, włosy, biżuteria. Nie pamiętała kiedy ostatni raz miała na nadgarstku bransoletkę. Naszyjnika również nie nosiła, bo miała wrażenie, że zaciska się na jej szyi niczym sznur od stryczka. — Czy doktor Brown wspomniała coś o postępach na liście oczekujących?

— Nie — kobieta spochmurniała. — Twoja mama jest piąta na liście. To dobre miejsce.

— Tak, wiem — pokiwała głową. — Po prostu pomyślałam, że coś mogło ruszyć się w tej sprawie.

— Jeśli tylko tak będzie, to od razu do ciebie zadzwonię.

— Dziękuję — Ophelia posłała jej wymuszony uśmiech i pożegnała się z kobietą.

Wyjście na chłodne powietrze Filadelfii sprawiło, że jej serce zaczęło prace, ale w bardzo nierównym tempie. Zaczęło się kurczyć i powiększać. Czuła, jak się ściska w jej klatce piersiowej lub całkowicie ją rozsadza, bo chcę się uwolnić. Oparła się o ścisnę szpitala i położyła dłoń na klatce piersiowej. Złamane serce naprawdę bolało. Nie mógł to być wymysł naszego mózgu, bo było to zbyt realistyczne.

The Melody Book | +16Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz