ROZDZIAŁ 7

1K 174 33
                                    

— Bar karaoke!

Krzyk Eleanor sprawił, że kilku przechodniów zwróciło swój wzrok ku ich niewielkiej grupce. Ich wyjście miało być tylko kilkoma drinkami czy piwami. Żadnego śpiewania. Zwłaszcza, że większość z nich następnego dnia miała pójść do pracy. A wiedzą powszechną jest to, że wyjścia do barów karaoke nigdy nie kończą się na jednej piosence.

Ophelia miała ten komfort, że jej praca nie mieściła się w sztywnych ramach. Dostawała zlecenia do wykonania i deadline, więc nie musiała wstać i przyszykować się na ósmą rano. To jednak nie pocieszało jej w tym momencie. Głowa pulsowała jej od stresu, który nagromadziła przez cały dzień. A ostatnie dwa drinki przyprawiły ją o zawroty głowy. 

—Jackson nie lubi muzyki — Lily powiedziała ostrożnie i posłała przepraszające spojrzenie w kierunku Eleanor.

— Co? — trzy głosy odezwały się jednocześnie. Piskliwy należał do Eleanor, a dwa pozostałe były w równie niskich tonach i należały do Victora i Bruno. — Jak to nie lubimy muzyki? Co to tak, poza tym znaczy? To tak jakby powiedział, że nie lubi oddychać — Eleanor powiedziała, a jej język zaczął się delikatnie plątać po kilku wypitych drinkach.

— Oddychanie jest niezbędne, muzyka niekoniecznie — Jackson wzruszył ramionami.

— Ale jak możesz jej nie lubić? — Bruno zapytał. — Co ci w niej nie pasuje?

Jackson wzruszył ramionami.

— Po prostu nie lubię słuchać muzyki, irytuje mnie. Wolę ciszę.

Ophelia czasami go rozumiała. Wiele razy muzyka była dla niej wybawieniem. Zagłuszała nieprzyjemne myśli. Ale niejednokrotnie muzyka była uciążliwa. Wprowadzała ją w dziwny stan irytacji. Tylko, że ona czuła to raz na kilka miesięcy, gdy była w stresującym okresie. Jackson miał tak przez cały czas.

Kiedyś z Lily podejrzewały, że mężczyzna jest wrażliwy na niektóre dźwięki i słuchanie ich sprawia mu dyskomfort. 

— Więc bar karaoke odpada? — Eleanor zapytała z lekkim smutkiem.

— Wypije kilka piw i powinienem dać radę — Jackson powiedział i ścisnął dłoń Lily, gdy ta spojrzała na niego z troską. Ich miłość był tak czysta i bezinteresowna, że doprowadzała Ophelię do białej gorączki. — Idziemy?

Wszyscy pokiwali głowami i ruszyli w kierunku wcześniej wspomnianego lokalu. Ophelia spojrzała w kierunku Victora, bo była ciekawa jego reakcji na dość niespodziewane wyznanie. Był zaskoczony, że ktoś mógłby nie lubić muzyki?

Jednak na twarzy Victora nie było widać żadnego szoku czy zniesmaczenia. Raczej zwyczajne zmęczenie po ciężkim dniu. Dziwnie było widzieć na jego twarzy tak ludzką cechę.

Ale przecież Victor był człowiekiem.

Weszli do lokalu i zajęli jedne z większych stolików, który po kilku minutach zapełnił się szklanymi naczyniami z różnymi alkoholami. Ophelia nie wiedziała, ile jeszcze wypije tego wieczoru, ale nie powinna przesadzać. Jutro miała spotkać się z lekarzem swojej mamy i porozmawiać z nim o efektach leczenia. Nie chciała cuchnąć alkoholem podczas rozmowy i przede wszystkim nie chciała zaspać.

Popijała drinka i oglądała jak uśmiechnięta El śpiewa jedną z piosenek Beyonce. Po chwili Lily do niej dołączyła i razem śpiewały refren. Bruno i Victor o czymś cicho rozmawiali, a Jackson pił kolejne piwo. Prawdopodobnie robił to po to, żeby śpiew jego dziewczyny był choćby znośny. Ophelia chciała zaśmiać się na tę myśl, ale wtedy ogarnęło ją niewyobrażalne zmęczenie. 

Dopiła drinka, a wtedy Lily dosiadła się do stolika. El wybierała kolejną piosenkę, a Victor i Bruno gdzieś zniknęli. Tak samo jak Jackson.

— Jestem trochę zmęczona, wrócę do domu — wyrzuciła z siebie.

The Melody Book | +16Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz