Prolog

10.3K 485 39
                                    

Dla wszystkich, którzy nazwali niewłaściwych ludzi swoimi przyjaciółmi.
Mam nadzieje, że spotkacie wasze najjaśniejsze gwiazdki.

–Joker!

Głośne krzyki ludzi razem ze szczekotem psów odbijały mi się w głowie. Mała hala jest zapełniona jednymi z najbardziej wpływowych ludzi w stanie, albo zwykłymi ćpunami, którzy liczą na wygraną. Obok mnie przechodzi postawny facet z owczarkiem anatolijskim. Jeden z najsilniejszych psów. W myślach proszę aby Joker nigdy na niego nie trafił.

Joker jest ze mną od sześciu lat i nie przegrał ani jednej walki.

Razem z moim przyjacielem w niego zainwestowaliśmy. Valentino kiedyś spotkał starszą kobietę, która mu o wszystkim opowiedziała. Dała również namiar na hodowle, z której zabraliśmy Jokera.

–Dwayne szybko- krzyknął znajomy głos. –On przegrywa!

Nie. Nie. Nie.
On nie mógł przegrać. Nigdy nie przegrał.

Był moim wszystkim. Zainwestowaliśmy w niego wszystkie nasze studenckie pieniądze, trzy miesiące później oddał nam je z nadwyżką. Joker wywalczył mam również nam wpływy w całym stanie. Gdyby nie on - nigdy nie mielibyśmy całego imperium.

Gdy znalazłem się obok przyjaciela zobaczyłem psa we krwi. Był mocno ranny, a na to nie mogłem sobie pozwolić.

***

–Jedyny weterynarz jaki jest otwarty należy do nijakiej Melissy Martin.

Po chuj on mi to mówił? Zależało mi tylko na życiu Jokera. Co mnie obchodziła jakaś Melissa Martin. Co to w ogóle za imię?

–W takim razie jedziemy. -stwierdziłem przyspieszając.

–Napewno chcesz go zawieźć do gabinetu który nazywa się Bibble? -zaśmiał się.

Jeżeli chcieliśmy go uratować musieliśmy zaryzykować.

Chwile później staliśmy pod różowym budynkiem. Zajebiście. Jeśli chciałem go uratować musiałem zaryzykować. Trzymałem Jokera na rękach błagając, żeby nie odchodził. Obiecywałem mu, że to jego ostania walka.

Na wejściu za ladą stała młoda niska dziewczyna, obstawiam, że jeśli Joker stanął by na dwóch łapach przewyższył by ją. Miała na sobie różowy fartuch i jasne sportowe legginsy. Nieźle opinały jej tyłek, ale nie teraz. W tym momencie mój pies jest najważniejszy. Gdy zadarłem głowę do góry, moją szczególną uwagę przyciągnęły długie czerwone włosy upięte w wysoki kucyk.

Kurwa i ktoś taki ma naprawdę uratować mojego psa? Chyba żarty.

Nie wiele myśląc krzyknąłem desperacko na cały gabinet, a nogi ugięły się pode mną.

–Jest pani jedyna w całym pieprzonym stanie! -krzyknąłem. –Błagam! Niech pani go uratuję. -kobieta na mnie spojrzała.– Zapłacę wszystkie pieniądze, żeby utrzymać tego bydlaka przy życiu! No niech pani coś zrobi!

The pain you gave meOnde histórias criam vida. Descubra agora