Księga XIV

144 10 5
                                    

Słowacki pov.

Nie wiem kiedy skończyły się lekcje. Nie wiele pamiętam z reszty tego dnia. Toczyłem walkę z moim własnym umysłem, mimo że wiedziałem iż nie mam szans zwyciężyć.

Moja jebana melancholijna strona zmusiła mnie do wspominania mojego najgorszego zauroczenia w życiach. Adam Mickiewicz... wieszcz narodowy. Jebany pijak, debil nad debilami. Zarozumiały utalentowany buc... no i oczywiście największa na świecie bigosiara. Tak przynajmniej myślałem. Teraz gdy go nie ma obok mnie, odkryłem że istnieje ktoś, kto pobija go we wszystkich tych kategoriach.

Robert. Piłkarzyk Robert. Debil z pakietem premium, alkoholik z doświadczeniem dłuższym niż fiut Rasputina. Jego ego też prawdopodobnie jest bardziej wyjebane niż dużego i silnego mężczyzny z Rosji (dalej mi chodzi o Ra Ra Rasputina), ale co najważniejsze. Bigosiara. Nawet Mickiewicz nie był tak zakręcony na punkcie kiszonej zupy w kolorze pomarańczy. Nie ma szans. Aż dziw że ten typ nie pachnie jak bigos... kurwa... to jest problem.

Może gdyby Robert jebał bigosem nie miałbym tego problemu, ale na moje nieszczęście nie jebie. Wręcz kurwa przeciwnie. Kurwa on naprawde dobrze pachnie... a jego dupa. Może i ujebała go chihuahua, ale i tak jest kurwa jak tych rzeźb z antyku. Ja nie wiem co on odpierdala ale ma cudną dupę. Jego twarz jest prawie tak zajebista jak zacne pośladki. Wciąż pluje sobie w mordę że ich nie zmacałem gdy miałem okazję. Wracając do tematu. Najgorsze w tym wszystkim jest to że czuje do niego coś innego niż odruch wymiotny. (Na samą myśl chce mi się rzygać).

Tym razem nie mogłem wracać z NIM do domu. Kurwa skończyłbym gorzej niż Balladyna. Dlatego zaraz po dzwonku pobiegłem, niczym fucking pretty princess spierdalająca z balu ,do kibla i zamknąłem się w jednej z kabin. Liczyłem że patrzenie na pięknych ludzi pomoże. Że mi przejdzie to dziwne zjebanie... nie pomogło. Wręcz przeciwnie. Zacząłem zauważać kolejne rzeczy w tym bucefonie które były cholernie atrakcyjne.

-AAAAAAAAAAAAAAAAAAA- Przyjebałem głową w drzwi od kabiny.

-Aż tak źle?- Usłyszałem rozbawiony głos na zewnątrz.

-Kamilek?- Spytałem niemal wypadając w jego ramiona. -Kamilek! Mój przyjacielu... jestem niereformowalny.-

-Co się stało?- Spytał klepiąc mnie po główce. -Od rana jakiś taki nieswój jesteś...- Miałem już zamiar zacząć się żalić, ale w tej chwili ktoś wszedł do kibla wiec odskoczyłem od Kamilka, niczym kot od ogórka. 

-Chcesz może iść ze mną na mrożoną kawę?- Uznałem że właśnie tego teraz potrzebuje. Mrożonej kawy i wylania swoich żali do emosa.

-Pytasz dzika czy w lesie sika?- Odparł emos i ruszyliśmy, naszą destynacją był starbucks. (Tak bananowo, ale potrzebowałem poczuć się fancy po tym zeszmaceniu.)

By zaznać spokoju usiedliśmy na ławeczce na plantach i sączyliśmy nektar licealistów.

-No więc?- Zaczął Kamilek wyczekującym tonem.

-Nie... nie każ mi tego robić... Nie chce tego mówić. Przyznać przed sobą, to jeden, ale jeśli powiem to na głos to nie będzie dla mnie zbawienia...-

-Myślałem że to Pawełek jest dramaqueen... Kochany. Jeśli zaraz mi nie powiesz, to zacznę zgadywać.- Jego groźba mnie przekonała.

-No więc dziś rano, Robercik...- Poczułem że po prostu mówiąc jego imię się rumienie. Schowałem twarz w dłoniach i zacząłem krzyczeć.

-NOOOO!?@?@#! MÓW!- Przekrzyczał mnie Kamilek i zaczął mnie kopać.

-Ja się chyba zajebałem!- Krzyknąłem by w końcu dał mi święty spokój. Przez kilka sekund zapanowała kompletna cisza.

PeachTea | słowakiewiczOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz