Rozdział 2

1.5K 39 0
                                    

Dzień jak co dzień, młoda kelnerka latała po kawiarni podając każdemu klientowi zamówienie. Niestety praca w jednej z najpopularniejszych kawiarni w mieście jest ciężka, patrząc na ilość osób przychodzących tu po łyk dobrego napoju. Większość osób dziewczyna potrafiła rozpoznać, tutaj młoda Chrissy ze swoim chłopakiem, tam pan Jackson który zarazem ma spotkanie firmowe, jeszcze wchodzi młoda rodzina z uroczą córeczką Holly. Co jak co, ale bursztynooka kochała tą robotę. Spoglądając na wcześniej zauważoną rodzinę Lucy upuściła tacę z herbatą i ciastkami zamówioną przez jakiegoś Blondynka. Załamana spojrzała na kawałki szkła płynące z brązowawą cieczą. Ciasteczka wcale nie wyglądały lepiej. Z zdesperowaniem złapała za szmatkę która miała przy sobie i zaczęła zbierać przezroczyste kawałki na tacę. Pełno ludzi patrzyło właśnie na nią, szczególnie kasjerka która nie darzyła jej miłymi uczuciami. Słysząc trzask wyszedł ze swojego gabinetu właściciel kawiarni i spoglądał z góry na sprzątająca dziewczynę. To już 3 raz w tym miesiącu, o 3 za dużo.

- Lucy, do gabinetu. - powiedział krótko i ponownie wtopił się w ciemne pomieszczenie.

Kelnerka wiedziała że ma aktualnie wielki problem.

- Mam przesrane - pomyślała i poszła w ślady szefa.

- Moja droga - zaczął - to kolejny raz gdy tluczesz czyjeś zamówienie, zdajesz sobie z tego sprawę?

- Ale sobie dobrał słowa - Tak, zdaje.

- Niestety jestem zmuszony cię zwolnić - spojrzał na nią z mrozem.

- Proszę pana, obiecuje to ostatni raz! - błagalnym tonem powiedziała, tak, jakby zaraz miała umrzeć.

- Za każdym razem tak mówisz, oddaj swój fartuch i wynocha - mężczyzna aż wstał ze swojego fotela.
Z głową ku podłodze dziewczyna podreptała do schowka i zawiesiła swój fartuszek z logiem lokalu.

Wychodząc ostatni raz spojrzała na logo szczęśliwego ziarenka kawy. Było jej naprawdę przykro, jak ona teraz znajdzie nową pracę w mieście już przeludnionym?
Sięgnęła po telefon i wystukała numer swojego przyjaciela. Vince, jej oparcie. Naprawdę lubiła tego mężczyznę, wydawał się gorzki i bezuczuciowy, brutalny wobec wrogów, ale naprawdę był po prostu chłopcem ze złamanym sercem
(Teraz mi do głowy przyszła piosenka multiego "sól" którą polecam) 

Gdy dziewczyna usłyszała "poczta głosowa" miała ochotę rzucić telefon o chodnik. Jak ona nie może gadać to on może, a jak on nie może to ona tak. Cóż za zbieg okoliczności!

Idąc do mieszkania, myślała tylko o tym kiedy i komu będzie mogła się wygadać. Bez pracy długo się nie utrzyma, a w przeludnionym centrum miasta ciężko będzie znaleźć coś dobrego.

Wyjęła klucze z kieszeni w swojej kurtce i popatrzyła na jeden kluczyk. Był na nim napisany kod potrzebny do wejścia do budynku.

- 2,6,9,3 - szeptała wystukując poszczególne cyfry w mały kwadracik. Gdy już to skończyła rozległo się pikanie i można było otworzyć ogromne drewniane drzwi. Nie było tu windy, była to taka typowa kamienica z lat 80', zatem by dojść na 4 piętro bursztynooka musiała się trochę potrudzić. Idąc przez kilka minut słuchała swojej ulubionej muzyki. Dziewczyna była fanką piosenek z dawnych lat, potrafiła godzina wysłuchiwać Micheala Jacksona lub innych tego typu twórców. W końcu stanęła przed wejściem do swojego gniazda. Kochała te mieszkanie, a najbardziej swoje wiszące łóżko które sama uplotła z lin kupionych w internecie. Od razu rzuciła się do swojego pokoju, i z poduszką przy twarzy zaczęła płakać. Nie dość że była wrażliwa, to jeszcze straciła jedna z lepszych prac w okolicy. Gdyby był tu tylko ktoś kto mógłby jej wysłuchać. Jej przyjaciółka jest na wyjeździe,Vince nie odbiera. Może jacyś koledzy ze szkoły? Nie, nie ufała im na tyle by zwierzać się im z tego wszystkiego. Jedyne co jej pozostało to czekać na dźwięk telefonu.

Nagle dostała olśnienia

- Spotkanie z Vince, no tak! - przypomniała sobie i natychmiast wstała z miękkiego łóżka. Otworzyła szafę i zaczęła przeszukiwać ją w znalezieniu swojej nowej ( i jedynej) sukienki. Była ciemnozielona, z różnymi kwiatami. Lucy lubiła taki styl, może trochę dla innych babciny, ale jej pasowało. W końcu gdy wyrzuciła całą zawartość białego mebla przypomniała sobie, że zostawiła torbę z suknią w przedsionku. Zdenerwowana włożyła na odwal resztę ubrań i poszła po swój cel. Popatrzyła na zegarek, była 16³⁷, jescze trochę mniej niż pół godziny do spotkania. Mało czasu.

Szybko włożyła na siebie sukienkę i czarne rajstopy, plus swoje kochane Converse. Pobiegła do łazienki i lekko się uczesała. Nie musiała upinać włosów, były ledwo do ramion. Później założyła kolczyki od Vincenta i pomalowała rzęsy, choć i tak uznała że jej się nie podobają.

Sięgnęła po torebkę i wyleciała z mieszkania

715 słów

To uczucie - Vincent MonetWhere stories live. Discover now