Rozdział 11

581 32 7
                                    

Mogłem z daleka zauważyć lekko kręcone, ciemno-blond włosy, idące w naszą stronę.               Już wiedziałem, kto to jest...

Vincent pov.

Elizabeth zauważyła mój stres, przez co obwiesiła mnie zaciekawionym wzrokiem.

- To twoja pierwsza ran.... Spotkanie? Wydajesz się zestresowany. - skierowała się do mnie Elizabeth, jednak ja lekko pokręciłem głową.

- Zawsze chciałem zjeść w tej restauracji, jednakże nigdy nie miałem okazji. - skłamałem, dalej patrząc na sylwetkę Lucy idącą ku nam. Jednak nagle coś zagwizdało.

- Droga pani, mogę prosić o wino - jakiś staruszek zwrócił się do szatynki, a ona grzecznie skinęła głową i pobiegła w stronę kuchni. Westchnąłem ciężko i znów popatrzyłem się na zniecierpliwioną Elizę. Po kilku minutach wreszcie przyszedł kelner, i nie nie była to moja ukochana. Powiedzieliśmy co zamawiamy, i pozostało tylko czekać aż to przyniesie. 

- A więc, jakie masz plany na tą firmę o której mówiłaś? 

- Ah, no tak! - uśmiechnęła się zestresowana - szczeerze to chciałam żebyś mi w tym pomógł.

- Jaka to będzie firma? Spółka cywilna? Czy może jednoosobowa?

- Ahah, nooo wiesz... - dziewczyna poprawiła swoje włosy. - oh, zobacz, nasze przystawki!

Rzeczywiście, w naszą stronę szło jedzenie które zamówiliśmy. I niosła je... Lucy.

- Bardzo dziękuję - powiedziała Eliza i zaczęła konsumować kurczaka, natomiast szatynka gdy skierowała się do mnie otworzyła szeroko oczy. Moje ciało miało wtedy chyba więcej stopni iż kąt pełny, a ręce się trzęsły.

- Ojoj, kogo ja tu widzę! - uśmiechnęła się Lucy - A kto to? Kolejna jakaś twoja kuzynka z Włoch. Nie przedstawiłeś mi nigdy wcześniej tej pani - Dziewczyna odłożyła przystawkę i podała dłoń Elizabeth, która blondynka przyjęła z niesmakiem.

- Nie jestem jego kuzynką, jestem jego... - Już widziałem w oczach zielonookiej co chce powiedzieć, dlatego szybko jej przerwałem.

- Córką mojego partnera zawodowego - w oczach Lucy zauważyłem dziwny błysk. Jakiś taki, nie do odczytania. Miałem nadzieję że nie jest na mnie zła.

- Zatem smacznego - jej ton był niższy, a oczy przymrużone. Spiorunowała wzrokiem Elizę, która odwzajemniła go z jeszcze większą odrazą. Lucy czmychnęła do kuchni zanim cokolwiek zdążyłem powiedzieć. Poczułem się bardzo nieswojo, i skierowałem swój wzrok na podłogę. Elizabeth tylko chrząknęła, dając mi znak żeby zacząć jeść. Sięgnąłem po widelec i zacząłem zjadać kurczaka.

Lucy pov.

Gdy zobaczyłam tą siksę miałam ochotę się zrzygać. Elizabeth Beauclerck, czy jak ona tam, moja największa przeciwniczka w szkole średniej. Pamiętam dokładnie jak to wszystko się zaczęło...

- Przeniosłam się do was, biedaczki, nie dlatego że mi jest was żal, tylko dostałam szlaban od starego. Więc nie myślcie sobie nie wiadomo czego - powiedziała nowa blondynka, a ja skierowałam mój wzrok ku jej paskudnemu ryju. No mówię wam, większego plastiku w życiu nie widziałam. Chodziłyśmy do tej samej klasy, wtedy były wybory na przewodniczącą klasy, a później nawet szkoły. Oczywiście miałam poparcie u najlepszych przyjaciół, których miałam wielu, bo byłam w klasie jednym z tych popularsów. Jednak gdy ona powiedziała że załatwi nam możliwość naklejania naklejek na szafki, wszyscy polecieli za nią jak pies do kości. To nie był koniec, później jak została ogłoszona przewodniczącą klasy, ja zostałam zastępcą. Tak, miałam jedynie dwa głosy, od samej siebie i od Miry, ale to dlatego że tylko ja chciałam z nią rywalizować. Później stała się jedną z najbardziej popularnych dziewczyn w szkole, każdy chłopak chciał ją zaliczyć, a każda dziewczyna chciała się z nią psiapsiułować. No dobra, nie każda, bo ja i Mira to jej chuja tylko życzyłyśmy. Chociaż i tak już miała ich sporo. Jednak, dalej była szansa na przewodniczącą szkoły, ponieważ w głosowaniu brali przewodniczący i zastępcy. Zatem zrobiłam super plakaty, pisałam przemowę, byłam po prostu gotowa na wszystko. Ale pani Elizabeth miała inne plany, i napisała że każdy kto na nią zagłosuje dostanie bilet do kina na najnowszego Spidermana (Kto w ogóle czeka na 1 czerwca?). I tak właśnie została przewodniczącą szkoły. I wszystko gites gdyby nie jedna rzecz, każdy miał świetnie oprócz mnie. Jakimś cudem Miry się nie czepiała, ale na mnie się tak uwzięła, że namawiałam dziadka by zmienić szkołę. Później zrozumiałam że to zwykła pinda i nie ma co na nią zwracać uwagi, ale na początku tego całego bałaganu naprawdę miałam załamkę. Bolał mnie fakt, że właśnie wtedy mój najlepszy kumpel jadł z nią jakiegoś skrzydlaka. Naprawdę, moje żyły zamieniły się w kuchnię Hell's Kitchen, a w myślach krzyczałam jak każdy prowadzący tego programu. Z tego co myślałam, on naprawdę o niej pamiętał, a jak widać jednak woli kase ode mnie. Po chwili jednak miałam znowu tam przyjść z czerwonym winem półwytrawnym, czyli coś pewnie dla Vinca. Szybko wzięłam butelkę jakiegoś najgorszego z możliwych, chociaż i tak wszystkie wina tutaj kosztowały na pewno więcej niż tysiąc dolców, i podeszłam do stolika. Widziałam jak krejzi-blondi zżerała go oczami, a on siedział i tylko to wytrzymywał. Dziad. W sumie, to czemu mnie nie zaprosił tutaj? Wolał jakąś laskę z wielkimi, sztucznymi bimbałami ode mnie? Ja wcale nie miałam takich małych piersi, ale może to kwestia pieniędzy? Chociaż on i tak miał ich szmal. 

- Nalejesz mi to wino, Stypes, czy będziesz tak stać i patrzeć na moją urodę? - odezwała się zielonooka, a ja szybko nalałam jej wina. Jednak coś we mnie wstąpiło, i potknęłam się "niechcący", oblewając Vinca.

- Oh, bardzo przepraszam. Zaprowadzę pana do pokoju dla personelu i szybko to panu wyczyszczę! - wyszczerzyłam się, a on tylko wstał powoli i poszedł za mną. Gdy byliśmy już w tym pokoiku, zaczęłam wycierać mu garniak jakimś mazidłem które miało pomóc, i rzeczywiście plama zaczęła schodzić. - Czemu z nią jesteś tutaj.

- Zmusili mnie - powiedział, a ja podarowałam mu kopniaka w kolano - auć.

- Nie kłam mi tutaj, chcesz się z nią bzykać czy co? - spiorunowałam go wzrokiem a on tylko złapał się za głowę - wiesz że to mój największy wróg z czasów licealnych.

- Ona? - zapytał się - nie wiedziałem..

- Wiedziałeś - ponownie go kopnęłam, ale tym razem nie jęknął tylko złapał mnie za podbródek.

- Słuchaj Lucy, jej ojciec kazał mi tu przyjść, a wiesz że muszę mieć z nim dobre relacje.

- Super, wolisz jakiegoś starucha i jego córeczkę ode mnie.

- To nie tak.. Z resztą, myśl jak chcesz, ale za żadne skarby nie będę się umawiał z tą kobietą.

- Jest dziurawa jak ser szwajcarski - zaśmiałam się a on tylko chrząknął.

- Bez przesady, nie może być chyba aż tak bardzo, no wiesz... W końcu to córka jednego z najbardziej wpływowych mężczyzn w kraju. - poprawił już czysty, ale trochę mokry garnitur. 

- Nie oceniaj książki po okładce. Albo lepiej, po autorze - znowu się zaśmiałam - na pewno chcesz do niej wracać?

- Powinienem, sprawię jej przykrość jeśli tam nie wrócę.

- Ta, srykność a nie przykrość, ale dobra jak tam chcesz - otworzyłam mu drzwi i zaprowadziłam go do jego zniecierpliwionej ropuchy. Ostatni raz wymieniłam się z nią wrogimi spojrzeniami i odeszłam. Później obserwowałam ich jeszcze, i serwowałam im deser. Nie, nie stalkowałam ich, po prostu musiałam się upewnić czy na pewno to tylko sprawy biznesowe. Widziałam jak ta stara rura próbuje przypodobać się Vincentowi, ale on nie był zbyt zainteresowany. On nigdy nie jest niczym zainteresowany. W końcu był koniec tej ich randki, i także koniec mojej pracy. Nie zdejmowałam tego mundurka czy coś do pracy, bo był strasznie ładny. Widziałam jak Vincent odjeżdża sobie z tą wiedźmą do domu, jakąś mega wypasioną limuzyną. Nagle zaczęło padać, a później lać, więc pobiegłam na przystanek i czekałam tylko na jakiś autobus który prowadziłby do mojej ukochanej dzielnicy. Droga autobusem była długa, bo oczywiście jakiś pijak musiał się stłuc z innym samochodem i zablokować główną ulicę. Gdy w końcu dojechałam, miałam jeszcze około 200 metrów do mieszkania. Z drugich drzwi wysiadł mój sąsiad, Jack. Lało jak z cebra, ale nie miałam nic co by mnie ochroniło przed deszczem. Jack patrzył na mnie przez chwilę, po czym podbiegł do mnie.

- Przeziębisz się, masz tą parasolkę - podał mi ją, a ja tylko uśmiechnęłam się głupio. - z tego co wiem, mieszkamy w tej samej kamienicy więc możemy się przejść.

- Jasne, tym bardziej po dzisiejszym dniu - popatrzyłam się na niego zmęczonymi oczami.

- Chcesz mi o czymś powiedzieć?

- Jasne. W skrócie, jakaś dziksa próbuje mi zabrać przyjaciela. Najgorsze jest to, że jest ona moim największym wrogiem w dziejach! 

- Rozmawiałaś z nim na ten temat?

- Tiaa, ale on mówi że to jest dla niego ważne i jakieś tam sraty pierdaty...

- Jeśli jest prawdziwym przyjacielem, to czas pokaże czy woli ją czy ciebie. Chociaż nie wiem jak można by zostawić taką piękność samą.. - po tych słowach zarumieniłam się i nerwowo zaśmiałam. Reszta drogi minęła miło, rozmawialiśmy dużo o sobie, a Jack zaprosił mnie na jego mini koncert w takim baraku nie daleko stąd, który miał się odbyć za trzy dni. Ucieszona pobiegłam do mieszkania i od razu zasnęłam, marząc o tym jak może wyglądać ten koncert.


Kolejny rozdział! Naprawdę złapałam wenę.. Pozdro, bekon!

1451 słów


To uczucie - Vincent MonetWhere stories live. Discover now