Rozdział 8

822 30 8
                                    

Vincent pov.

Zastanawiałem się jeszcze długo nad planem pozbycia się niepotrzebnego "rywala". Obserwowałem do końca tego dnia Lucy, jednakże nic się nie wydarzyło. Ten chłopak nie śmiał nawet wyjść z jego śmierdzącego mieszkania. 

Z tego co się dowiedziałem, był to typ osoby "na luzie". Zero hobby, pasji czy coś. Jedyne co, to grał na gitarze. Ma czarne jak smoła włosy, lekki zarost i opadłe, błękitne oczy. Wygląda jak typowy ćpun którego można spotkać na jakiejś lewej uliczce. Zastanawiałem się co w nim widzi moja ukochana. Następnego dnia, po przepysznym śniadaniu zrobionym przez naszą gosposię, byłem w drodze do kamienicy gdzie mieszka Lucy. Dziewczyna pojechała na zakupy, więc na spokojnie mogłem poplotkować. Oczywiście, nie zrobie tego sam. Powiem coś jednej pani, a ona rozpowie reszcie. Takie głupoty mnożą się jak króliki. 

Wyszedłem z samochodu i powędrowałem w stronę starego budynku. Gdy stanąłem przed drzwiami wystukałem szybko kod potrzebny do wejścia do tej rudery zauważyłem palącą sąsiadkę szatynki, panią Florę. 

- Dzień dobry, proszę pani. - spojrzałem na podstarzałą kobietę z makijażem odpadającym z jej twarzy. Był to makijaż w stylu lat sześćdziesiątych. Jak mogłem się domyślić, kobieta wyrywała sobie brwi by były cieniutkie, a te niestety lub stety nie odrosły. Zatem miała cienkie, czarne brwi. Różowy cień do powiek był wyjątkowo wyrazisty, tak samo jak ciemnokrwista szminka na ustach starszej pani. Jej podkład był z całą pewnością za ciemny, i odchodził z jej twarzy płatkami. Zmarszczki były na praktycznie całej twarzy. Ociężałe, szare od palenia oczy spojrzały na mnie w dziwny sposób. Wyglądało to tak, jakby się było na lotnisku i właśnie sprawdzali by czy nie masz przy sobie żadnych podejrzanych substancji lub broni.

- Witaj, młodzieńcu - nagle się uśmiechnęła, obstawiałem że zobaczyła mój bogaty strój i chciała się troche przylizać - co cię tu sprowadza?

- Doszły mnie słuchy - zacząłem powoli, wzbudzając ciekawość kobiety obok, która wyjęła papierosa ze swojej buzi i wrzuciła go do popielniczki - że mieszka tu osoba z podejrzanymi substancjami.

- Oh, któżby stąd, prze pana! Tutaj w okolicy same aniołki! - zaśmiała się gorzko, kręcąc przy tym delikatnie głową. 

- Mężczyzna w wieku od 20 do 26 lat - spojrzałem na nią poważnie a ta tylko z oczami pełnymi ciekawości błądziła po suficie, udając że myśli.

- Jest tu tylko jeden taki - jej uśmiech stał się zadziorny i złośliwy. Mogłem mieć pewność że plotka zostanie rozsiana po całej tej brudnej okolicy. Jest to typ dzielnicy osiedlony przez rój starych kobiet szukających wrażeń i plotek. Większość z nich nie ma ani męża, ani dzieci. Z jednej strony jest to smutne, ale w tak opuszczonej i niebezpiecznej części miasta rodziny nie szukają przyjemnego domu. Wciąż się zastanawiam, czemu Lucy wybrała akurat to miejsce zamieszkania. Jednak najbardziej sensowną odpowiedzią są ceny mieszkań, które tu są wyjątkowo niskie. Niektóre trzy pokojowe mieszkania, takie jak ma Lucy, kosztują jedynie po około 200.000$. Jednakże to które ma Lucy dziewczyna na spółę z Mirą opłacają w czynszu. 

- Wybaczy pani, ale mogę wiedzieć gdzie on mieszka? - szybko spytałem, patrząc na zegarek wskazujący godzinę 13:14.

- Mieszkanie numer 11, ale nie ma go w domu od dwóch dni, wróci dopiero jutro - odpowiedziała grzecznie wyciągając kolejnego papierosa z różowej kopertówki. 

- Dziękuję, i przepraszam za kłopot. - grzecznie się skłoniłem na co kobieta zachichotała.

- Nie ma za co, kochaniutki - Zapaliła papierosa i poszła w stronę swojego mieszkania.

Zadowolony wyszedłem z budynku, podczas gdy mój telefon zaczął wibrować. Spojrzałem na ekran na którym wyświetlała się wiadomość od Willa.

"Gdzie jesteś Vince, wszyscy już czekamy" 

-Spotkanie!- krzyknąłem w myślach i czym prędzej spakowałem się do samochodu, chy a nigdy wcześniej tak szybko nie odpaliłem samochodu. Za kilkanaście minut miało się zacząć spotkanie firmowe dotyczące.... Eh, już zapomniałem. Ale było to ważne spotkanie, dlatego zadzwoniłem do Willa i przekazałem mu żeby jechał sam, a ja pojadę prosto do rezydencji. Właściwie, do ogromnego biura pana Beauclerck, jednego z najważniejszych przedsiębiorców tych czasów. Ma on dwójkę synów i córkę. Synowie to Jack i Elliot, są w wieku Willa, ale przeprowadzili się do Szkocji, do swojej matki. Córka, Elizabeth, pomaga ojcu w firmie tutaj, w Pensylwanii. Jest trochę młodsza ode mnie, wydaje mi się że może być  w wieku Lucy. Ma długie, Blond włosy kręcone na końcówkach. Mocno opaloną skórę, i przejrzyste zielone oczy. Nosi też dosyć mocny makijaż i ubrania o mocnych kolorach, typu czerwień i złoto. 

Była 13:31, mam minutę spóźnienia. Zadzwoniłem dzwonkiem do drzwi, które zostały otwarte przez wcześniej wspomnianą Elizabeth. Uśmiechnęła się do mnie życzliwie i wpuściła do środka. Było tu naprawdę pięknie, sufit był wysoko, a do niego był przyczepiony ogromny, kryształowy żyrandol zwisający około 2 metrów nad stołem przy którym wszyscy już zasiedli. Serdecznie przeprosiłem za spóźnieni i usiadłem na wcześniej wskazanym przez córkę pana Beauclerck'a. 

Rozmowa była długa i nudna, sprawy o firmach i tak dalej... Oczywiście słuchałem bardzo uważnie słów dwa razy starszego ode mnie mężczyzny ale w głębi duszy naprawdę się nudziłem. W pewnej chwili został poruszony pewien niespodziewany temat.

- Vincencie - spojrzał na mnie wcześniej wspomniany mężczyzna - nie planujesz wziąć ślubu? - próbowałem ukryć mój szok, który był w tej chwili ogromny. Przecież to nie jest jego interes za kogo wyjdę, albo czy w ogóle to się stanie - wiesz, masz już swoje lata i przydałaby ci się godna partnerka która pomogła by Tobie z biznesem. 

- Za przeproszeniem, ale zdecydowanie sam sobie poradzę. Tym bardziej że mam czwórkę uzdolnionych braci - grzecznie odpowiedziałem. Patrzyłem mu w oczy, w których dostrzegłem zniesmaczenie.

- Jeśli jednak będzie pan jej szukał, znam pewną kandydatkę która na pewno zaspokoiła by pańskie wymagania - spojrzałem na Willa który próbował się nie śmiać z tego nieudanego podtekstu. Podczas tej "przemowy" mężczyzna patrzył na swoją córkę, która patrzyła się na mnie poprawiając co sekundę włosy. Jednak by nie robić obciachu patrzyłem się na nią przy pomocy lustrzanej ściany przede mną.

- To naprawdę życzliwe z pańskiej strony, ale możemy już skończyć ten temat i wrócić do ważniejszych rzeczy - Mój ton spoważniał. Za żadne grzechy nie umówię się z jego córką, mam tylko Lucy i ona mi na pewno wystarczy.


Witajcie! Przeszłam samą siebie, pisząc ten rozdział, ale należało wam się po tak długiej przerwie, pozdrowionka!

1017 słów.

To uczucie - Vincent MonetWhere stories live. Discover now