Pakt z diabłem

1K 35 12
                                    

Westchnęła głęboko i jeszcze raz zlustrowała się w lustrze. Związane włosy w wysokiego kucyka i sukienka, która była w jej szafie na nagłe wypadki. Prosta czarna do kolan i do niej szpilki. Może i ubrała się jak klaun, ale przynajmniej nie będzie miała sobie za złe, że znowu nie dostała praktyk przez nieodpowiedni strój. Prychnęła na tą myśl.

- Zaprzeczasz sobie, Hermiono. – Mruknęła do lustra.

Nawet zdobyła się na makijaż, chociaż składał się z kremu bb, tuszu do rzęs i matowej pomadki w kolorze głębokiej czerwieni. Założyła jeszcze burgundową marynarkę i poprawiła ją na ramionach. Dziękowała sobie w duchu, że Ginny wyszła rano do redakcji i nie widzi przyjaciółki, która idzie tak ubrana na ostateczną klęskę. Klepnęła się po policzkach i wypięła dumnie pierś.

- Do boju, Granger. - Odwróciła się na pięcie i wyszła z mieszkania, zamykając drzwi na klucz.

Widząc trzęsące się ręce zdecydowała się nie teleportować, żeby nie ryzykować rozszczepienia więc znów szła na piechotę, tym razem nieufnie patrząc na ciemne chmury. Jeśli się rozpada nie będzie rady, będzie musiała się teleportować na Pokątną a tam wyczarować parasolkę. Jednak na razie dreptała z cichą nadzieją w sercu, że uda jej się dojść spokojnie. Samoistnie zaczęła się zastanawiać jak jej się nie uda. Sama sobie zniszczyła przyszłość, bo była zbyt ambitna. Ale cóż będzie mogła pracować w działach numerologii. Jednak smutna prawda była taka, że numerologia ją fascynowała, ale niechętnie patrzyła na związanie się z nią na całe życie. A miała z niej mistrzowski stopień, psia krew.

- Hermiono! – Zawołała ze śmiechem Hanna Abott, która stała za barem. – Kto jest tym szczęściarzem.

- Zabawne. – Przewróciła oczami i podeszła na chwilę do koleżanki. – Idę na rozmowę w sprawie praktyk. – Oparła się o blat. – I naprawdę nie chce tam iść.

- Ty się czegoś boisz? – Była puchonka podniosła brwi. – Nie wiedziałam, że kiedykolwiek tego doczekam. Poczekaj chwilę. – Zanurkowała pod blatem by po chwili wynurzyć się ze szklanką i ognistą whisky.

- Hanna, ja... – Zaczęła, ale barmanka przerwała jej, stukając mocno szklanką.

- Nic nie mów. Masz na odwagę, na koszt firmy. – Nie dała sobie odmówić, bo podeszła do następnego gościa. Gryfonka zapatrzyła się na szklankę. W sumie... czemu nie. Wypiła zawartość jednym porządnym łykiem. Kaszlnęła, by pozbyć się drapania w gardle i zamrugała, by przegonić łzy.

- Idę, dzięki! – Zawołała do Hanny i gdy ta jej odmachała, ruszyła w stronę przejścia na Pokątną. Gdy wyszła na ulicę była pewna, że będzie lać. Prawie czarne chmury zajęły prawie każdy cal nieba. – Świetnie.

Ruszyła ulicą, samoistnie rozglądając się po wystawach sklepowych. Przy sklepie ze zwierzętami zanotowała w pamięci, żeby kupić karmę dla Krzywołapa. Kocur, choć stary, trzymał się dobrze, zwłaszcza na mięciutkim parapecie w pokoju Hermiony. Mijała kolejne kamienice szukając tej konkretnej. Prorok codzienny, mimo, że nie dostał wywiadu ze Snape'em, to dzielił się, gdzie znajduje się główna siedziba jego aptek. Wcale nie zdziwiło Hermiony, że na Pokątnej i wcale nie zdziwiło jej, że znajduje się w dość wysokiej kamienicy, z czarnej cegły. Wieczna czerń. Przełknęła ślinę, wzięła głęboki oddech i ruszyła do ciemnych, przeszklonych drzwi.

Weszła do jasnego holu. Naprzeciw niej były schody, po których chodzili różnoracy ludzie, głównie ubrani w kombinezony ze smoczej skóry.

- Przepraszam, pani...? – Głos z lewej zwrócił jej uwagę. Za czarnym kontuarem siedziała szatynka, z włosami prostymi jak drut, sięgających po podbródka. Była ubrana w czarną garsonkę i wyczekująco patrzyła na nią zza okularów połówek.

W pośpiechu /Sevmione/Where stories live. Discover now