Rozdział 25

3.3K 287 125
                                    

Zapraszam na kolejny rozdział ❤️

Rozdział 25

Czekała na ten dzień od dłuższego czasu. Nie pamiętała, kiedy ostatnio widziała się z przyjaciółką. Lily nie miała nawet pojęcia, co wydarzyło się na tyłach klubu należącego do jej męża, i Kate miała nadzieję, że tak zostanie. Nie chciała zawracać jej głowy, bo doskonale wiedziała, że Lily miała swoje sprawy. Poza tym Ernesto z mordem w oczach patrzył na każdego, kto chociażby w minimalnym stopniu przyczynił się do złego samopoczucia jego żony, a ta wiadozaomość niewątpliwie sprawiłaby Lily smutek. Kate miała świadomość, że Rinaldi jej nie lubi, więc pogorszyć swojej i tak marnej pozycji nie chciała.

Była już gotowa, czekała jedynie na Luigiego. I to był kolejny powód, dla którego wyczekiwała tego dnia. Urodziny małego Leo. Będą tam wszyscy, którzy coś znaczą w życiu Lu, a ona miała się tam pojawić u jego boku. Oficjalnie mieli ogłosić, że są razem. Czuła się tak, jakby narzeczony miał ją przedstawić rodzicom. Była podekscytowana i szczęśliwa. Ich relacja zaczęła się naprawdę dziwnie, ale mimo to, wiedziała, że Lu jest mężczyzną dla niej, a on każdego dnia jej to udowadniał. Na różne sposoby.

- Jestem! – Dotarł do niej donośny głos mężczyzny. – Gotowa?

- Idę! – Odkrzyknęła i wyszła z sypialni. Rozejrzała się jeszcze dookoła, upewniając, czy aby na pewno zabrała wszystko, czego potrzebowała, a gdy stwierdziła, że tak, wyszła.

Lu stał w przy drzwiach, przeglądając coś na telefonie. Nie wyglądał na zadowolonego, chociaż mogło jej się przecież wydawać. Odkąd zaczęli się regularnie spotykać, często łapała się na tym, że z uporem maniaka doszukiwała się drugiego dna w jego słowach, czy gestach. Takie przewrażliwienie i strach, że skoro coś układało się świetnie, to za moment coś może się spierdolić, że mu się odwidzi, że zrezygnuje, że zostawi ze złamanym sercem.

- Idziemy? – Zagaiła, gdy nadal nie reagował, a jedynie wpatrywał się w ekran telefonu.

- Już? – Poderwał wzrok znad telefonu i pospiesznie schował go do kieszeni. – Chodźmy.

- Coś się stało? – Znowu opanowało ją dziwne przeczucie, że coś jest nie tak. – Lu, jeśli coś się zmieniło, jeśli uznałeś, że...

- Co ty pieprzysz?! – Warknął i chciał dodać coś jeszcze, ale przeszkodził mu w tym dzwoniący telefon.

- Nie odbierzesz? – Zapytała podejrzliwie. Może nawet nieco kąśliwie, bo przecież mógł dzwonić każdy. Nawet kobieta.

- Nie, to nic ważnego. – Burknął. – Możemy już iść?

- Nie.

- Nie?

- No nie! – Złapała się pod boki i spojrzała na niego groźnie. To znaczy w jej mniemaniu było to groźne spojrzenie, jego, co najwyżej rozbawiło. – O co chodzi? Tak teraz będzie? Sielanka się skończyła? Coś ci powiem, Rinaldi – wystawiła palec w jego stronę – jeśli myślisz, że pozwolę ci na takie traktowanie, to jesteś w cholernym błędzie!

Dyszała wściekle i czekała na jakąkolwiek reakcję z jego strony. On z kolei ani drgnął, przyglądając się jej ze zmarszczonymi brwiami. Nic z tego nie rozumiał, a ona prościej wytłumaczyć nie potrafiła.

- Jedziemy oddzielnie. – Zarządziła już nieco spokojniej i próbowała go wyminąć.

- Zaczekaj. – Stanął jej na drodze.

Lu był dużym mężczyzną. Wysokim, barczystym, o hipnotyzującym spojrzeniu. Zawsze elegancki i – jak mawiała Kate – wypacykowany na glanc. Tak było i tym razem, chociaż porzucił garnitur na rzecz jasnej, lnianej koszuli, równie jasnych materiałowych spodni i oczywiście mokasynów. Beżowych, no bo jakżeby inaczej. Wszystko musiało do siebie idealnie pasować. Fakt był taki, że przesłonił jej całe drzwi swoim wielkim cielskiem.

Dotyk przeszłości #2 [+18]Where stories live. Discover now