14. Było. Minęło. Teraz trzeba wstać.

174 12 0
                                    

Kiedy wychodziłem, a twarz zalewały mi łzy nikt nie stanął mi na drodze. Przed sobą trzymałem zakrwawiony nóż, sam też byłem cały we krwi. Niewątpliwie było że gdyby ktoś stanął teraz na mojej drodze również niechybnie by zginął.

Tak naprawdę miałem ochotę poderżnąć im gardła, wszystkim pokolej, za to czego z całą pewnością się dopuścili, ale teraz. Czy to przypadkiem nie był by objaw chipokryzji z mojej strony? W końcu sam splamiłem ręce krwią, a cogosza gdybym musiał zrobiłbym to ponownie.

Czy Voldemort naprawdę umarł, tego nie wiedziałem, ale pozbyłem się go na potrzebny mi czas.

Teraz potrzebowałem się z tąd wydorztać i zaszyć w jakimś bezpiecznym miejscu.

Musiałem znaleźć Jamesa, bo to była już ostatnia osoba na tym chorym świecie która mi została. Której w ciąż mogłem zaufać. Byłem wycieńczony, ale nie był to czas na zmęczenie i musiałem uparcie iść do przodu szukając wyjścia z tego ogromnego domu którego właściciel leżał martwy koło mojego najlepszego przyjaciela.

Przy drzwiach stał strażnik co zupełnie nie było mi na rękę. Podkradłem sie a jego stronę i wbiłem mu nóż w plecy, przekręcając go i wyjmując go tak jak zrobiłem z poprzednią ofiarą. Miałem nadzieję go nie zabić a tylko nieuszkodliwić, ale nie wiedziałem na ile mi się to uda. Krew kolejnego człowieka splamiła moje przeklęte ręce.

Brudne dłonie wytarłem w spodnie. Potem będę się zadręczać, teraz muszę się z tąd wydostać.

Patrzyłem przez chwilę na wyjrwawiającego się mężczyznę, ale szybko straciłem zainteresowanie, miałem też w tamtym momencie inne priorytety.

Wiedziałem że prędzej czy później się to wszystko na mnie odbije. Nie byłem psychopatą, więc czułem potężne wyrzuty sumienia, ale choć to nie było proste chwilowo postanowiłem się od nich odciąć.

To nie był na to czas.

Nagle poczułem że tracę równowagę, poleciałem twarzą na betonowy plac z powodu dezorientacji wywróciłem się na oblodzonym dziedzińcu. Przeklinałem sam na siebie Poczułem że coś wbiło mi się w łydkę. Mój nóż tkwił w mojej nodze. Udało mu się też rozwalić łuk brwiowy o bruk z którego też ciekła krew. Niezbyt odpowiedzialnie wyszarpnołem broń z nogi, a krwi pociekło jeszcze więcej, ale potrzebowałem broni. Bo co gdyby ktoś teraz zatakował? Nie miałem różdżki, bo zabrali mi ją przed wejściem do dworu.

Składałem się dziedzińcem nieudolnie ukrywając swoją sylwetkę w cieniach. Nigdy nie szkoliłem się w tym kierunku, ale miałem nadzieję że choć trochę taka taktyka zadziała na moją korzyść. Całą sprawę utrudniała uszkodzona noga którą za sobą wlokłem. Stwierdziłem że nieodpowiedzialne by było przejść środkiem, na widoku, jako idealny cel.

Kiedy znalazłem się za bramą zdałem sobie sprawę z własnej głupoty.

Nie miałem jak wrucić.

Nie umiałem się teleportować. Nie miałem pojęcia gdzie się znajduje. Nie znałem też adresu mojego chłopaka.

Być może nie było to najlepsze rozwiązanie, ale po prostu zacząłem iść przed siebie w nadziei że znajdę jakikolwiek punkt który pomorze zorientować mi się w moim położeniu.

Ubranie nie było zbyt grube, a z powodu Grudniowego mrozu było mi dość zimno. Może wpływ miały ja to mokre od krwi ubrania,x ale też nie przygotowałem się na taki spacer.

Widok zakrywały mi łzy mieszające się z krwią na twarzy, czasem przed twarzą migały mi też czarne plamy. Traciłem mnustwo krwi.

Znaleźć pomoc. Powtarzałem sobie w myślach, ale nikogo nie było. Puste obsnieżone pole, barwilem je swoją krwią. W końcu wycieńczony padłem na ziemię.

- Tak umrę? - spytałem, ale nikt mi nie odpowiedział, bo jagby mógł skoro w okolicy nie było nikogo.

W końcu wszystko rozmazało się w jedną wielką czarną plamę.

***

Obudził mnie zapach zupy. Otworzyłem oczy i odrazu szarpnął mną ból w nodze.

Przypomniały mi się wydarzenia z przed omdlenia i zastanawiałem się jak możliwe było że w ogóle żyje przez chwilę przyszło mi nawet na myśl że umarłem, ale ból stanowczo temu zaprzeczał.

Leżałem w niegdyś białej, teraz częściowo zabarwionej od krwi pościeli, ktoś zszył moją nogę, ale kiedy patrzyłem na ranę od noża robiło mi się nie dobrze.

Sam to sobie zrobiłeś. Powtarzałem sobie. Mogłem bardziek uwarzać.

Po chwili zauważyłem że moja rana na twarzy która tak paskudnie krwawiła też została zszyta. Dotknołem jej, aby się upewnić i natychmiast zabrałem rękę sycząc z bólu.

- Wruciłeś do żywych - usłyszałem dobrze znany mi głos i podniosłem głowę do góry.

James. On tu był i to nie był sen.

Potem dowiedziałem się że ojciec znalazł mnie prawie nie żyjącego, wykrwawiającego się na mrozie i zabrał do domu, ale potem wpadł tam mój chłopak w celu przekonania mnie żebym jednak nie zostawał śmierciożercą, bo nie wiedział że gdybym naprawdę miał nim zostać, było by za późno. Kiedy mnie zobaczył, podobno uparł się aby przetransportować mnie do swojego domu, a rodzice którzy byli wkurzeni że zwiałem z inicjacji powiedzieli coś wyjątkowo okropnego, czego James nie chciał mi powtórzyć, ale zrozumiałem że chodziło o to żeby robił ze mną co chcę, bo oni już nie mają żadnego syna. Tylko ze dwa razy gorzej.

- Ale jednak mnie uratowali - powiedziałem Jamesowi - nie mają mnie całkowicie gdzieś - uśmiechnołem się do siebie.

Może to było chore, ale ucieszyło mnie to. Tak jak mówiłem nigdy nie trzymałem do nich urazy i gdy tylko zrobili coś choć odrobinę dobrego starałem się zapomnieć o wszystkim co zrobili, ale tym razem miałem kogoś kto umiał powiedzieć mi stop.

- Nie zapominaj o tym wszystkim o czym mi opowiadałeś Reg - westchnął - to nie są dobzi ludzie, wiem że to twoi rodzice, ale powinieneś o tym pamiętać.

Polowałem głową.

Oni byli źli, ale ja choć zabiłem dwie osoby, taki nie byłem. Czekało mnie dużo pracy zanim dojdę do siebie, ale ten koszmar się już skończył. Te wydarzenia mnie ukształtowały.

Zrobiłem parę złych rzeczy, ale czas sobie wybaczyć.

Bo nie ma czego żałować.
Było. Minęło. Teraz trzeba wstać.
Wyciągnąć wnioski i być dobrym człowiekiem.

Pamiętnik // jegulusKde žijí příběhy. Začni objevovat