Rozdział IX

107 11 1
                                    

Jeżeli kiedykolwiek wydawało mi się, że byłam zmęczona – z całą pewnością nie wiedziałam czym jest zmęczenie. Po całym dniu intensywnej pracy w kwiaciarni nie czułam nóg, za to mój kręgosłup odczuwałam z podwójną siłą. Czy było ciężko? Bardzo. Ale czy żałuję? Absolutnie nie. Pod koniec zmiany do kwiaciarni wpadła jak torpeda Kim i ani się obejrzałam, a już byłam w jej uściskach. Tak szczęśliwej nie widziałam jej nigdy. Opowiedziała, że zlecenie miałyśmy od jakiegoś ważnego biznesmena, który na początku nie wierzył, że nam się uda, ale był już tak zrezygnowany, że powierzył nam to zadanie.

- Powiedział „lepiej mieć beznadziejne dekoracje, niż w ogóle" – śmiała się Kim, kiedy mi o tym opowiadała – a kiedy skończyłam szczęka opadła mu całkowicie, chociaż nie chciał dać tego po sobie poznać. Powiedział, że da o nas znać swoim znajomym. Rozumiesz co to znaczy Lili?! Będziemy mieć reklamę! A nie osiągnęłabym tego gdyby nie ty! – wykrzykiwała mocno gestykulując i patrząc na mnie oczami pełnymi wdzięczności.

Kiedy byłam gotowa do wyjścia Kim wcisnęła mi do ręki dość grubą kopertę z napisem „premia". Nie chciałam jej wziąć, a na pewno nie w całości. Pracowałyśmy razem, więc powinnyśmy się dzielić zyskami na pół. Kim jednak uznała, że reklama wśród wpływowych ludzi jest dla niej wystarczającym wynagrodzeniem i właściwie nie dała mi prawa głosu.

Byłam tak zmęczona, że zamówiłam taksówkę. Nie robię tego często – oszczędzam pieniądze. Właściwie dawno już zapomniałam jak to jest się o nie martwić. Drugą kwestią jest to, że nie mam daleko do pracy, więc zamawianie taksówki byłoby dla mnie zwykłym marnotrawstwem. Najbardziej uwielbiam kiedy kończymy z Laurą w tym samym czasie – droga z nią mija mi zdecydowanie szybciej. Dziś mój zmęczony umysł podpowiedział mi, że skoro nie mam daleko, to też dużo nie zapłacę. Nie analizując dłużej, szybko chwyciłam telefon i zamówiłam taksówkę.

Przed domem poczułam pierwszy sygnał niepokoju – nigdzie nie widziałam Lamborghini Liama, a doskonale pamiętam gdzie zaparkował. Resztki racjonalnego myślenia starały się mnie przekonać, że przecież byli na zakupach, więc teraz pewne zaparkował gdzieś indziej. Otrząsnęłam się i wcisnęłam w dłoń taksówkarza, który patrzył na mnie wyczekującym wzrokiem, odliczone pieniądze. Nie odpowiedziałam nawet na rzucone przez niego pożegnanie. Zatrzasnęłam drzwi i pobiegłam w stronę domu. Od kiedy zaczęłam się ukrywać przed ojcem, często dopadają mnie takie natrętne myśli. Mam wrażenie, że nasiliły się jeszcze bardziej po urodzeniu Adalyn.

Szybko otworzyłam drzwi mieszkania, żeby się upewnić, że mogę być spokojna, bo Liam i Ady są w środku – w końcu sam zaznaczył, że idą spać. Zaatakowała mnie cisza. W sumie nie miałam prawa oczekiwać oznak obecności dziecka – przecież spali. Zaniepokoił mnie brak Liama na kanapie, ale może go nie ma, bo siedzi w pokoju Ady – cały czas uspokajałam samą siebie. Moje natrętne myśli przychodziły znikąd, często bezpodstawnie. Być może podziałało moje zmęczenie, albo to, że pierwszy raz zostawiłam Ady pod opieką kogoś spoza rodziny Smithów. Nie wiem tego.

Żeby je ugasić szybko pociągnęłam za klamkę pokoju Ady – nie było ich. Obiegłam całe mieszkanie. Było małe, ale i tak zajęło mi to dużo krócej, niż gdybym sprawdzała je bez wyskoku adrenaliny. Nigdzie ich nie było. Wzięłam trzy głębokie oddechy.

„Spokojnie – próbowałam uspokoić samą siebie – przecież mogli gdzieś wyjść, może po prostu nie zasnęli. Nic wielkiego się nie stało". Kiedy wydawało mi się, że jestem już spokojna, postanowiłam zadzwonić do Liama, żeby się upewnić w swoich przekonaniach. Kolejne sygnały mijały, a on nie odbierał. Znów wzięłam głęboki wdech i zadzwoniłam jeszcze raz. Dźwięk wybieranego numeru dźwięczał mi w głowie. Nie wiem ile razy dzwoniłam – już nawet nie liczyłam. Za każdym razem nie odbierał.

Przeznaczenie. Znajdź mnieWhere stories live. Discover now