Rozdział X

128 11 1
                                    

Przywiązanie do drugiej osoby, zawsze kojarzyło mi się z czymś pięknym. Bo skoro na świecie jest osoba, która staje się dla ciebie ważna, to znaczy, że nie jesteś sam. A samotność to mój paradoks – uciekałam w nią a jednocześnie jej nienawidziłam. Bałam się jej. Przywiązanie staje się o tyle piękne o ile jest odwzajemnione. W przypadku Liama Browna, na odwzajemnienie nie mogłam liczyć. Bo milczał od tygodnia.

Próbowałam zrozumieć swoją zamianę myślenia o nim. Kiedy mieszkaliśmy w Filadelfii podziwiałam go. Zupełnie tak jak się podziwia starszego brata. Kiedy poszedł do liceum widywaliśmy się tylko na obiadach organizowanych przez naszych ojców. A i wtedy on i David izolowali się od młodszej części uczestników. Wtedy na pewno nie był moim przyjacielem. Dlaczego więc tak upierałam się przy tym, że teraz może nim zostać? Tak, to było bez sensu. I chyba naprawdę w tym miejscu muszę przyznać rację mojemu ojcu – byłam naiwna jak baranek.

Zatopiona w myślach kończyłam swoją zmianę w kwiaciarni. Zerkałam co chwilę w okno, bo niedługo miał po mnie przyjść Will. Ludzie za szybą wędrowali jak mróweczki – to w jedną to w drugą stronę. Ktoś się kłócił, ktoś śmiał, ktoś wracał z zakupami, ktoś inny szedł za rękę z dzieckiem, większość z nich była w nieustannym pośpiechu. Chyba dlatego tak mocno marzyłam o wyprowadzce na wieś. Wszechogarniający pośpiech stresował mnie. Wielkie miasta absolutnie nie są dla mnie.

W tym momencie zauważyłam roześmianą twarz Willa. W rękach trzymał dwa papierowe kubeczki z kawą – jednym z nich do mnie machał. Uśmiechnęłam się i odmachałam mu. Czy wspominałam już, jak bardzo go kocham? Szybko ubrałam kurtkę – biorąc pod uwagę październikową pogodę, oraz fakt jak bardzo kocham ciepło, chyba czas pomyśleć o jakiejś puchowej zdobyczy. Najlepiej stuwarstwowej. Wybiegłam do przyjaciela i pocałowałam go w policzek. Willi podał mi jeden kubek.

- Byłem u Laury. Dla ciebie latte dyniowe. Jak ty to możesz pić?

- Jest pyszne! – zawołałam.

- Sam cukier – skrzywił się - Idziemy do parku. Kocham Central Park jesienią – ustalił nie pytając mnie o zdanie. Doskonale wiedział, że gdyby zapytał, protestowałabym – jesienią i zimą wolę siedzieć w pomieszczeniach.

Ale cóż, najwidoczniej nie miałam nic do gadania. Wzruszyłam ramionami i pocieszałam się myślą, że chociaż mam ze sobą gorącą kawę.

Gdy dotarliśmy na miejsce zaczęłam żałować, że tak rzadko przychodzę tu w zimne pory roku. Park wyglądał przepięknie. Jeszcze piękniej niż ostatnim razem. Wiał delikatny, ciepły wietrzyk. Słońce przedzierało swoje promienie przez pomarańczowe i żółte drzewa. Ludzie tu naprawdę się relaksowali. Biegali, spacerowali z psami, oddawali się rozmowom, piknikowali (uśmiechnęłam się na wspomnienie wyjścia tu z Liamem). Jeśli oczekiwałam ucieczki od wielkiego miasta, mogłam jej szukać tu – paradoksalnie – w jego centrum.

Will chyba odgadł moje myśli, bo popatrzył na mnie, po czym na jego twarzy zawitał triumfalny uśmiech.

- Możesz przestać się szczerzyć? – zapytałam nawet na niego nie patrząc.

Will nie spełnił mojej prośby – czego mogłam się spodziewać. Spacerowaliśmy w ciszy, wsłuchując się w odgłosy przyrody. W pewnym momencie poczułam ukłucie w żołądku. Popatrzyłam na przyjaciela niepewnie i zdobyłam się na odwagę, żeby wydusić z siebie pytanie.

- Willie, czy masz może jakieś zdjęcia bliźniaków?

Will popatrzył na mnie chwilę, po czym usiadł na ławce. Ja zrobiłam to samo i z mocno bijącym sercem przyglądałam się jak odblokowuje telefon i wchodzi w galerię. Po chwili podał mi go a moim oczom ukazała się fotografia naszej ogromnej posiadłości. Alex i Ashton dekorowali dom na Halloween i widać było ile radości to im sprawia. Pozowali obok gigantycznego kościotrupa, wokół nich, na trawniku leżały pudła i powyciągane najróżniejsze dekoracje. Chłopcy naprawdę się zmienili, z sześciolatków stali się dziewięciolatkami, a to ogromna przepaść. Ich blond włosy miały identyczny odcień, ale fryzury były inne – Alex nosił dłuższe włosy, schowane pod czapką z daszkiem, Ashton za to był starannie ostrzyżony. Szczerzyli swoje zęby do aparatu. Kiedy przyjrzałam się zdjęciu moje serce zakuło jeszcze mocniej – w tle stałą mama z kubkiem w ręku i uśmiechała się z czułością. Ona też się zmieniła – jej oczy stały się bardziej zmęczone. Widać jak trudno w życiu miała, chociaż tak naprawdę otoczenie zdawało się tego nigdy nie dostrzegać.

Przeznaczenie. Znajdź mnieWhere stories live. Discover now