7. Pewność

228 24 3
                                    


Przepraszam za małe opóźnienie!


Kolejna zakreślona data w kalendarzu utwierdziła mnie w przekonaniu, że za niedługo skończy się moje cierpienie. Dziewiętnaście dni.

Z zadowoleniem przywiesiłem na ścianę nad łóżkiem jeden z obrazów. Przyjrzałem mu się w skupieniu. Moje kąciki ust mimowolnie poszybowały w górę.

Kurwa, tak trzeba żyć.

Co to jest? — Odwróciłem się za siebie, aby dostrzec Rosalyn, która z zszokowaną miną przyglądała się mojemu nowemu nabytkowi. — Nate, z tobą wszystko jest okej? Co to jest, do cholery?

Kuszenie Świetego Antoniego — odrzekłem z dumą. Włożyłem dłonie do kieszeni swoich spodni i nonszalancko spojrzałem na zdziwioną brunetkę. — Salvator Rosa, tysiąc sześćset czterdziesty piąty.

— A to w salonie? — dopytywała. Założyła ręce na klatce piersiowej i zerkała na mnie jak na skończonego debila.

Saturn pożerający jednego ze swoich synów. — Być może mój gust był dość wyszukany, ale wcale mi to nie przeszkadzało. — A w kuchni wisi obraz Beksińskiego.

— Be-co? — zapytała skołowana.

— Taki malarz z Polski. — Wzruszyłem ramionami i ruszyłem w kierunku balkonu.

Po drodze pochwyciłem do rąk paczkę papierosów. Otworzyłem drzwi i po chwili znalazłem się na zewnątrz. Jako że mieszkaliśmy na szóstym piętrze, mieliśmy wyborny widok na Vancouver. Samo miasto nie było jakieś ogromne, dlatego też nie znajdowało się w nim dużo wysokich budynków. Raczej nie byłem przyzwyczajony do życia w apartamentowcach. Jedynie przez pół roku mieszkałem na dwudziestym siódmym piętrze w Nowym Jorku.

— A co to jest Polska? — Zmarszczyłem czoło, gdy do moich uszu dotarło pytanie Rosalyn. — To jakieś miasto w Rosji?

Ta baba miała same szmaty z geografii?

Wykrzywiłem usta w krzywym uśmiechu i skinąłem głową. Nie zamierzałem wyprowadzać jej z błędu.

Nie byłem jakimś wielkim miłośnikiem sztuki, ale kochałem wszystkie surrealistyczne obrazy z elementami grozy. Dlatego też niczym rasowy pojebaniec porozwieszałem w całym mieszkaniu psychodeliczne dzieła sztuki. Pewnie spora część stwierdziłaby, że mój gust jest nieco wyszukany, ale machnąłbym na to ręką. Zawsze byłem nieco odklejony.

Myślałeś już nad garniturem na bal?

Sam nie wiedziałem, czy w ogóle chciałem tam iść. Mimo że zmieniłem styl i swoje zachowanie, nadal byłem pretensjonalnym dupkiem, który nie znosił wszelakich bankietów.

Jednak w razie, gdybym jednak postanowił się na niego wybrać, postawiłem na niezwykle elegancki garnitur, który został uszyty na miarę. Był czarny i matowy, co totalnie uwielbiałem, a biała koszula była zakryta ciemną kamizelką. Do tego dopasowałbym bordowy krawat, tego samego koloru mankiety oraz przypinkę z delikatnym łańcuchem rozciągającą się pod górną kieszenią marynarki. Do tego oczywiście dodałbym bordową poszetkę.

Miałem w swojej szafie wiele garniturów i każdy z nich darzyłem sympatią. Problemem było jedynie to, że wszystkie znajdowały się w Yakimie. Nie byłem pewny czy chciało mi się specjalnie do niej jechać. Ale w sumie od czego ma się swojego pieska na posyłki. Rosalyn na starość strasznie zdziadziała. Kiedyś budziła we mnie respekt, jednak teraz jedynie pogardę. Nie mogłem powiedzieć, że jej nie lubiłem, ponieważ cholernie ją szanowałem, ale nie dało się ukryć, że okropnie się zmieniła. Łączyła nas strasznie dziwna relacja. Czasami ze sobą spaliśmy, czasami się kłóciliśmy, ale najczęściej robiła to, co jej nakazałem. Taki układ zupełnie mi odpowiadał. Sama wampirzyca już dawno porzuciła pomysł, aby próbować wejść ze mną w jakąś głębszą relację.

My Reborn - TOM IIWhere stories live. Discover now