7

42 6 2
                                    


Cornelius

Stos papierów ląduje na moim biurku z głośnym hukiem. Nic dziwnego, bo przykładowy esej, który napisałem, składa się z dziewiętnastu, spiętych ze sobą stron, którymi można by uderzyć napastnika w głowę, ogłuszyć go i zyskać kilka chwil czasu na ucieczkę. Mimo tego, w prawym, górnym roku pierwszej strony widnieje wielka, zapisana czerwonym atramentem trója. Pod koniec naszego pobytu w bibliotece zawitała do nas profesor Aldona i w ekspresowym tempie sprawdziła moje wywody. Nicholas w ogóle mi nie pomagał. Po prostu siedział i w skupieniu wpatrywał się w piszący długopis.

Kiedy przeszedł przez próg mojego domu, nawet nie pochwalił mojego pokoju. To bardzo nieeleganckie. 

— W bibliotece spisałeś się w porządku, ale wciąż nie jest to, do czego dążymy — rzuca cicho i siada na krześle, które przyniosłem z kuchni.

Przymykam oczy, mając ochotę przywalić głową o biurko.

— Może gdybyś był lepszym nauczycielem, poszłoby mi lepiej — odgryzam się wkurzony.

— Cornelius — Sposób, w jaki akcentuje moje imię powoduje u mnie ciarki. — Współpracuj. Wszystko, co mówię, ma na celu poprawę twojej wiedzy. Nie chcę cię zniechęcać, ale nie oczekuj też, że będę dawać ci taryfę ulgową. — wyraźnie zaznacza swoje warunki, a ja zapadam się mocniej w swoje siedzenie.

— W porządku. Oceniaj mnie sprawiedliwie. — rzucam pod nosem, wyjmując notes i pióro, szykując się do kolejnego wykładu.

Spoglądam na niego z ukosa, wiedząc że i tak nie zobaczy mojego zniesmaczenia, bo całkowicie skupił się na najnowszym wydaniu Vademecum, tablic historycznych.

— Na co czekasz? — odrywa się na chwilę od książki, wpatrując się we mnie swoimi ogromnymi niebieskimi oczami.

— Na przykład na pomoc? — odpowiadam z wyrzutem, a on zmierza mnie powolnie wzrokiem. — Nie zaprosiłem cię na chatę po to, abyś milczał jak niemowa.

Teraz obydwoje milczymy, wpatrując się w siebie nawzajem. W tej ciszy słyszę tylko swoje dziwnie, nierówno bijące serce. On wybił je z rytmu. Sprawił, że zacząłem się denerwować, stresować.

Nicholas ma na sobie ciemnoniebieskie jeansy, w prostym kroju i z szerokimi nogawkami. Do tego błękitną koszulę na guziki z podwijanym rękawem. Dopiero teraz zauważam, jak elegancko przyszedł do mnie ubrany.

Spinam się, przypominając sobie, jak wyglądam ja. Moje włosy umierają z przesuszenia. Ich brązowość wyblakła, a grzywka stała się przydługa. W dodatku nie ubrałem dziś soczewek, więc na nosie mam stare okulary z cienkimi, złotymi obramówkami, które powoli się przecierają.

— Lepiej zainwestuj w wizytę u okulisty. Nie chcę, żebyś oślepnął. A przynajmniej do olimpiady.

Zaciskam pięści, kiedy żartem komentuje moją wadę wzroku. 

— Nie wiedziałem, że używasz czegoś takiego, jak sarkazmu. 

— Zdarza się. — odpiera zuchwałym tonem. Spoglądam odruchowo na jego dłonie. Są zadbane, a jego palce są lekko powykrzywiane, uwydatniając kostki. Na wskazującym i środkowym palcu prawej dłoni nosi sygnety z wygrawerowanymi napisami, ale nie mam czasu się im przyjrzeć.

Ignoruję więc go, odchrząkując niezręcznie i całkowicie skupiając się na stronie Vademecum, którą podsunął mi dosłownie pod nos.

— Spokojnie, jeszcze widzę. — rzucam, przyłapując go na niewielkim uśmiechu, który nie chce mu zejść z twarzy. A ja starłbym go mu z wielką chęcią.

Jeszcze dziś rano spodziewałem się, że będę żałował każdej spędzonej sekundy z Nicholasem Berkshirem, ale prawda jest taka, że nawet nie orientuję się, kiedy zegar wybija godzinę dwudziestą drugą. Tymczasem na moim biurku spoczywa tak ogromny bałagan, za który zajmę się dopiero jutro. Nicholas podpiera się jedną ręką, próbując powstrzymać się od zaśnięcia. Ciekawe, jak zareagowali by moi rodzice, gdyby właśnie wkroczyli przez drzwi do mojego pokoju. Natknęliby się na dwójkę żywych trupów analizujących teksty źródłowe z XV wieku. Całe szczęście, że dzisiejszą noc spędzają na wsi u babci Betty i nie muszą oglądać żadnych wyrzutków. 

— Powiedz mi, czy ten esej serio zasługiwał na tróję. — powracam myślami do eseju, który potężnie uszkodził moje ego. — Tylko szczerze.

Młody Berkshire wzdycha, obracając pomiędzy palcami długopis.

— Uważam, że profesor Aldona ciut zaniżyła twoje umiejętności. 

Nie mam pojęcia, czy faktycznie mówi szczerze, czy po prostu chce podnieść mnie na duchu.

— Na mnie chyba pora.

Wstajemy w tym samym momencie, czekając, który z nas zrobi pierwszy ruch. Nicholas poprawia kołnierz koszuli, która prawdopodobnie przez cały ten czas go uwierała, a następnie czyści swoje gardło, odchrząkując. To ten moment, w którym po raz drugi widzę go uśmiechniętego.

— Kiedy skończyłem czytać twój esej, kipiałem z zazdrości. — wyznaje, doprowadzając mnie przy tym do szału. 

— Dlaczego? — staram się przełknąć ślinę najciszej, jak tylko się da.

— Bo wiem, że sam nigdy bym czegoś takiego nie napisał — wyznaje, doprowadzając mnie przy tym do szału. — Uważam, że nie zasłużyłeś na tak niską ocenę.

Zaciskam usta, wytrzymując jego spojrzenie. Powoli zbliżamy się ku wyjścia. Wychodząc z domu, uderza w nas nocne czerwcowe powietrze. Jest całkiem przyjemne, dlatego zamiast się krzywić, biorę głęboki wdech. Nicholas przyjechał swoim autem. Nie tym beżowym, którym zawsze jeździ do szkoły. Tym razem postawił na czarne. Zaparkował nawet po drugiej stronie ulicy. Może nie chciał rzucać się w oczy. Robi mi się smutno, kiedy dochodzi do mnie, że za wszelką cenę postanowił zataić jakikolwiek kontakt ze mną.

— Jutro będziesz przygotowywał się sam. Nie mogę zostawać do tak późnej godziny w obcym domu. To nieodpowiedzialne.

Zmierzam go od do głów, poświęcając aż za wiele uwagi jego twarzy.

— Mh, w porządku. Dzięki. — plączę się żałośnie. Blondyn kiwa głową, zapewniając mnie, że przecież to "nic takiego".

— Wierzę w ciebie, Green. — Tak brzmi jego pożegnanie. Po czym wychodzi przez furtkę i na dobre opuszcza mój teren. Jestem w stanie zobaczyć, jak po drugiej stronie ulicy odblokowuje swoje auto. Potwierdza to głośne kliknięcie, rozbrzmiane na całej ulicy.

Więc to na tyle. Nie sądzę, żeby nasze drogi jeszcze kiedykolwiek się zetknęły. Cóż, może na korytarzu szkolnym, ale to będzie sekunda. Oczami wyobraźni widzę, jak natychmiast odwraca ode mnie wzrok. Wiem, że jego głównym zadaniem było przygotowanie mnie do egzaminu. Zrobił to wzorowo. Nie powinienem liczyć na coś więcej.

Słyszę silnik auta. Tak, to zdecydowanie koniec. Nie wiem, czy w ogóle chciał tu przyjeżdżać. Nie wydaje mi się też, że w ogóle powie o tym swojemu ojcu. Obserwuję, jak odjeżdża w przeciwnym kierunku, aż w końcu jego auto znika z pola mojego widzenia.

Opieram się o drzwi, przymykając oczy. Cały dzisiejszy dzień, niepowodzenia, kłótnie i te nowości na koniec nakotłowały się w mojej głowie, sprawiając, że chcę jedynie pójść spać i udawać, że to wszystko nie miało miejsca.

Wiem jednak, że mam za wiele pracy, aby po prostu od tego uciec.

JESUS SEES EVERYTHINGWhere stories live. Discover now