9

39 6 1
                                    


Cornelius

— Myślałeś, że się nie dowiemy? — wita mnie zdenerwowany głos mamy. Zabieram się za ściąganie butów i w między czasie myślę nad tym, co powinienem jej odpowiedzieć.

— Ale o co chodzi? — podnoszę się z podłogi, na której wyłożony jest szary dywan. Ciągnie się on przez cały przedsionek. 

— Dobrze wiesz, o co chodzi, Corneliusie — do rozmowy włącza się tata. Zazwyczaj obdarowuje mnie łagodnym spojrzeniem, ale tym razem sprawia wrażenie zawiedzionego. 

Przenoszę wzrok na mamę. Z pewnością to właśnie po niej odziedziczyłem prosty nos i pełne, różowe usta. Za to po tacie mam brązowe, lekko falowane włosy. Obydwaj jesteśmy nieźle zbudowani, z tym, że ja musiałem na to zapracować, przez jakiś czas codziennie chodząc na siłownię, a on się z taką urodził. Jestem wdzięczny za rodziców, jakich mam, bo zdaję sobie sprawę, że niektórzy nastolatkowie nie znają takiego pojęcia jak kochający dom. Ja otrzymałem taką szansę od losu i za żadne skarby nie zamieniłbym moich rodziców na kogoś innego. 

— Myślałeś, że uda ci się to zataić? — pyta mnie mama.

— Ale co?

Spoglądają na mnie, zaskoczeni pytaniem; w szczególności mama, która mruga kilka razy nerwowo, jakby coś wpadło jej do oka. Tata wywraca oczkami, uderzając się z otwartej dłoni w czoło.

— Dziecko.. — wzdycha z politowaniem mama — Czy ty wiesz, skąd pół godziny temu wracaliśmy?

— Skąd? — pytam, zainteresowany, marszcząc lekko czoło i splatając ręce na piersi.

— Z biura twojego ulubionego dyrektora Yorkshire Hill — dopowiada najstarszy Green.

Otwieram szeroko oczy i powoli spoglądam na tatę, kompletnie zaskoczony. Co się właśnie stało? Najsłodszy Jezusie, nie spodziewałem się tego. Poruszam ustami, jakbym chciał coś powiedzieć, ale chwilowo brakuje mi słów. Serio, nie ogarniam, o co chodzi.

— Wow, to.. — śmieję się nerwowo — To dziwne. 

— Dziwne jest to, że wdałeś się w bójkę z niejakim Jasonem, chłopakiem Mirandy Jones. Corneliusie, dlaczego? 

— To nieprawda! — krzyczę, unosząc ręce w samoobronie. — Żadne z nich nie okazywało mi szacunku, ale przysięgam, nikogo nie uderzyłem!

Teraz przenosimy się do pokoju głównego, w którym cała nasza trójka rozsiada się na kanapie. Tata wyłącza telewizor, aby uniknąć jakichkolwiek rozpraszaczy i kontynuuje rozmowę:

— Jesteś świadomy, że przez takie wybryki możesz zostać zdyskwalifikowany do Harvardu?

— Tato, ja nic nie zrobiłem! — ciągnę dalej. — Pusta lala Jones zaczęła obrażać mnie ze względu na orientację, w zamian więc wygarnąłem jej, że się puszcza.

Obserwuję, jak mama pociera czoło palcami prawej dłoni, przymykając na chwilę powieki.

— Nie wierzycie mi? — dopytuję. 

— A co z twoim Harvardem? — Mama zmienia temat — Co z podaniem? Kiedy zamierzasz je wysłać?

Serce wali mi jak młot. Patrzę w kalendarz. Czternasty czerwca. To właśnie dziś mija termin składania podań do uniwersytetu. Nogi i ręce mi drżą, moje największe marzenie o dostaniu się do najlepszego uniwersytetu na świecie zostaje zaprzepaszczone tylko dlatego, że postanowiłem skupić się na pieprzonej olimpiadzie historycznej...

— Zrobiliśmy to za ciebie, gamoniu. 

Mrugam nerwowo powiekami, zaskoczony obrotem sytuacji. Zamykam oczy i zakrywam uszy dłońmi. Tkwię tak przez jakiś czas, dopóki nie czuję na swoich plecach czyjegoś dotyku.  

— Wierzymy ci, kochanie — uspokaja mnie mama, kołysząc jak do snu. Teraz moja głowa spoczywa na jej ramieniu. Tęskniłem za tym. — Dyrektor Berkshire brzmiał bardzo przekonująco. Przepraszam, że tak wybuchłam.

— Ja też. Moje zachowanie nie powinno mieć miejsca. — przyznaje się tata. 

Nie mam im tego za złe. Zasłużyłem.

— Bo... — zaczynam niepewnie — Bo wczoraj ugościłem u nas Nicholasa Berkshire'a. — Mama nie przestaje wykonywać kojących ruchów, a tata zajął się przeglądaniem czasopisma.

— Pomagał mi w nauce do olimpiady historycznej. — tłumaczę się szybko. Na bieżąco obserwuję ich reakcję. Nic się jednak nie dzieje. Każde z nich zajmuje się swoimi rzeczami.

— Och, olimpiada — przypomina sobie mama — Przez to wszystko zapomniałam cię o nią zapytać. Jak ci poszło, synku?

— Czekaj, to nie jesteście źli? — unoszę brew w zaskoczeniu. 

— Dlaczego mielibyśmy być? — mruczy pod nosem tata. Mama kiwa głową.

— Nicholas jest dobrym chłopakiem. Cieszę się, że się zaprzyjaźniliście.

Już chcę zaprotestować, ale postanawiam zapytać o coś więcej.

— Dobrym chłopakiem? — Za wszelką cenę próbuję zamaskować wyczuwalną ironię w moim głosie — Nawet z nim nie rozmawiałaś.

— Widzieliśmy go dzisiaj. Pomógł nam odnaleźć salę dyrektora. Jego zachowanie jest wręcz... arystokratyczne. Ma sympatyczny wyraz twarzy, a jego uśmiech zaraża. 

— Nie — zaprzeczam odrobinę rozbawiony — Nicholas rzadko się uśmiecha.

— Cóż, dla nas w takim razie zrobił wyjątek — Jej ręce przechodzą do mojej głowy. Lubię, kiedy ktoś czochra albo gładzi moje włosy. To takie przyjemne uczucie.

— Powiedział wam, że udzielał mi korepetycji? — pytam zaciekawiony. Mama kręci głową w odpowiedzi. Jeszcze bardziej go za to nienawidzę.

Widzicie, wstydzi się mnie — chcę powiedzieć, ale zatrzymuję język za zębami. Nicholas Berkshire nie jest nikim specjalnym. Nie zasługuje nawet na to, aby być w moich myślach.

— Lepiej opowiedz nam o tej olimpiadzie — zachęca mnie tata — Zmiotłeś ich wszystkich z planszy? 

Niczym zawodowy przybieram wymuszony uśmiech i biorę się za robotę. Mimo że wymieniam im te wszystkie łatwe zadania, które otrzymałem i zawzięcie komentuję o prostocie olimpiady, w mojej głowie wciąż dudni jedno imię, przez które chciałbym otworzyć mózg i raz na zawsze je z niego wyrzucić.

Nicholasie, wypieprzaj z mojej głowy.

JESUS SEES EVERYTHINGWhere stories live. Discover now