W szponach paniki

26 4 2
                                    

Gedeon, skup się. Robiłeś to już tyle razy, że i dzisiaj uda ci się bezpiecznie dotrzeć do łóżka. To tylko dwie sekundy i dwadzieścia jeden setnych. Może pobiję rekord? Może zejdę poniżej dwóch sekund? Najważniejsze jednak, by te potwory pojawiające się natychmiast po zgaszeniu światła nie zdążyły obedrzeć mnie ze skóry, nim dotrę do łóżka. Okej, palec na wyłącznik światła i wizualizacja. Pierwszy krok robię prawą nogą, potem jeszcze dwa i jestem w łóżku. Cały i zdrowy. Głęboki wdech i zaczynam. Akcja!

Pstryk, trzy kroki i sus w pościel. Błyskawicznie zawijam się w kokon i sprawdzam czek listę bezpieczeństwa. Kołdra zawinięta pod palcami stóp – jest, dredy wciągnięte – tak, rura od odkurzacza w ustach – jest, plecy zabezpieczone – tak. Uff, udało się. Mogę odetchnąć, chociaż nie do końca. Po drodze kopnąłem w taboret i teraz mały palec pulsuje jak kogut pogotowia ratunkowego. Twardo udaję, że to nie mój palec.

Uspokajam się i zaczynam znowu kombinować. Jak co wieczór.

Przecież mogę skrócić odległość łóżka od kontaktu, przysuwając je do ściany. Zawsze sobie to obiecuję, i zawsze jest tak samo, czyli zero zamiany pomysłów w czyn. Ale czy to cokolwiek zmieni? Pozostanie czas na schowanie ręki pod kołdrę po pstryknięciu wyłącznika. Będzie dużo krótszy niż trzy kroki, ale wystarczająco długi, by bestie dopadły moją rękę i obgryzły ją, zostawiając tylko białe kości. O, rany! Co ja zrobię z taką ręką? Sam widok będzie przerażający a co dopiero ból i rozpacz po utracie ukochanej kończyny.

A jeśli potwór wbije tylko zęby, a ja wciągnę go odruchowo pod kołdrę? Nie, nie! Gedeon skończ już z tą paranoją i zacznij żyć normalnie, bo inaczej sam zmienisz się w potwora z wyłupiastymi oczami. Będziesz ssał palec albo osiwiałe dredy.

Jestem Gedeon. Mieszkam w Los Drakos. Nazywam siebie reporterem, choć to może zbyt mocno powiedziane. Ze względu na swoją chorobliwą nieśmiałość publikuję teksty tylko w internecie. Zapieram się jak żaba wody przed wyjściem na świat, w prawdziwe życie. Wiem jednak, że nie będzie tak w nieskończoność. Z tą porażającą myślą i oczami jak sadzone jaja, wielki cykor kładzie mnie co wieczór do łóżka. Spod kołdry nie wystaje nawet końcówka dreda. Cykor sprawia, że nawet latem jestem zamotany w pościel. Nie wystaje mi nawet nos. Jedyną rzeczą, która jest łącznikiem między mną a nocnym światem, jest rura odkurzacza, od której mam już chyba pylicę. Nie jestem do końca pewien czy ktoś mnie przez nią nie obserwuje, ale nie mam innego wyjścia. Zapewnia mi powietrze.

Rankiem moje sadzone jaja zawsze wyglądają jak samochodowa szyba po spotkaniu z kamieniem. Dziś jednak jest inaczej. Gorzej. Jestem dziwnie podenerwowany i czuję, że coś się wydarzy. Nie przeczuwam jeszcze, jak bardzo dzisiejsze wydarzenia będą brzemienne w skutki.

Głód wypycha mnie z domu. Muszę kupić chociaż chleb. Cicho i ostrożnie wymykam się na ulicę. Mam prosty plan. Szybki zakup i rejterada z powrotem. Pierwsza część misji przebiega sprawnie. Kosmiczne problemy zaczynają się w drodze powrotnej. Widzę na swojej drodze grupkę rozwrzeszczanych malców. Każdy z nich ma wymierzony we mnie wskazujący palec, niczym pistolet. Włączam piąty bieg. Odpalam turbo. W głowie mam jeden wielki, czerwony, pulsujący napis: Uciekaj! Dzieci! Coś jednak poszło nie tak. Łapię gumę albo zawodzi sterowanie. Widzę tylko, jak moje trampki mnie wyprzedzają. Zakupom udaje się przelecieć aż pod drzwi domu. Ja tyle szczęścia nie mam. Oprócz kolan mam zdarte łokcie i czoło. Próbuję pozbyć się z języka kamyków, trawy i czegoś, czego z własnej woli nigdy bym nie spróbował. Nie wiem co to jest i nie zamierzam się dowiadywać. Gdy odpływam z głupkowatą miną i papierkiem po lodach na policzku, słyszę słowa ojca:" Synku, jesteś już duży. Czas na samodzielność."

Z wrzasków rozdzierających moje ucho wyławiam pojedyncze słowa. Obiecuję, że dowiem się wszystkiego. Krowa, różowe mleko – wszystko obiecuję umieścić w materiale filmowym. "Nie, nie będę pisał, jak do tej pory i wszystko sfilmuję, a materiał przekażę lokalnej telewizji." Obiecuję wszystko, byleby jak najszybciej przyszło wyzwolenie.

Siedzę w fotelu i opatruję rany. Rozmyślam o ojcu. Był podróżnikiem i reporterem. Wdałem się w niego. Oprócz jednego. Ze względu na nieśmiałość, ale i strach, nigdy z nim nigdzie nie pojechałem. Razem z nim podróżowała mama. Kiedy się urodziłem, zabierali mnie ze sobą. Aż podrosłem i odkryłem strach. Jeden wielki, bezustanny cykor. Strach przed wszystkim i wszystkimi. Najbardziej zaprzyjaźniłem się z paniką. Gdy w nią wpadałem, nurkowałem pod łóżko. Moja piżama od czołgania się przypominała zbroję z blachy, za to podłoga pod łóżkiem lśniła jak lustro. No i mama musiała na jakiś czas zrezygnować z podróży.

Pewnego dnia ojciec spakował wielką walizę i powiedział: „Wyjeżdżam w podróż dookoła świata. Jesteś już dorosły. Mama jedzie ze mną. Jak będziesz gotowy, wyrusz za nami. Na pewno gdzieś się spotkamy."

Oniemiałem. Dopiero po kilku dniach głód wyprowadził mnie na zakupy. Dowiedziałem się wtedy, że w starych filmach kłamią. Buta nie da się ugotować, a kit z okna nie daje się nawet pogryźć. Przetestowałem.

Gedeon w Las MałpasOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz