Kontrakt w ręce i skok w pożar

11 2 4
                                    

Następnego dnia jestem w redakcji lokalnej gazety i twardo negocjuję. Po dwóch godzinach jest kontrakt. W zamian za napisanie serii reportaży otrzymuję środki na podróż. Będą niewielkie, bo zamierzam zwiedzać świat rowerem. Na moje potrzeby wystarczy a, w razie czego, do kilkudniowych głodówek jestem przyzwyczajony. Strach przed wyjściem do sklepu wreszcie się na coś przydał.

Rozpoczynam przygotowania. Najważniejsze to mieć plan. Po pierwsze: spakować się. Siedząc pod sufitem na stercie walizek, rezygnuję z planu. Oprócz paru najpotrzebniejszych rzeczy zabieram notes na reportaże i Śpiewnik Wyjców (mam nadzieję, że tata mnie pochwali za tę nazwę). Jeszcze rowerowy zestaw naprawczy i moje ulubione gatki w dinozaury. Do plecaka przytwierdzam dwa zapasowe koła. Porzucam je, gdy na pierwszym zakręcie przesuwają się razem z plecakiem i ściągają mnie do przydrożnego rowu. Tym razem mocuję plecak do roweru. Po kilku kilometrach spotykam krowę dającą różowe mleko. Podbiega do mnie, popycha kopniakiem w zadek. Jak miło z jej strony.

Słońce właśnie zaszło. Do długiej jazdy na rowerze muszę się przyzwyczaić. Ból nóg i pośladków jest coraz dotkliwszy. Już wiem, że samodzielnie z roweru nie zsiądę. Wypatruję odpowiedniego miejsca na miękki upadek. Łąka wydaje się dobrym wyborem. Gdy tylko koła zanurzają się w trawie, przewracam się na bok razem z rowerem i zasypiam.

Budzi mnie kura, grzebiąc w moich dredach. Gdy się zrywam, przeprasza i mówi, że myślała, że to jeden z krowich placków, których tu pełno. Rozglądam się i widzę, że ma rację. Spałem na co najmniej trzech. Udaję, że to pizza. Nagle dochodzi do mnie okropny ból nóg i pośladków. Zakwasy mam takie jakbym kisił się razem z kapustą. Tylko gorzej pachnę. Starając się ukryć cierpienie, mówię kurze o swojej wyprawie. Wypytuję o jakieś środki lokomocji, by chociaż trochę odpocząć od roweru. Kura pokazuje kierunek, w którym powinienem się udać. Podobno jest tam kolej, ale ona na pewno tego nie wie. Chciała kiedyś tam polecieć i zobaczyć to cudo, ale za każdym razem po paru machnięciami skrzydeł wypadają jej pióra. Czuje się wtedy roznegliżowana i dlatego zrezygnowała z dalszych prób.

Ja jednak rezygnować nie zamierzam. W oddali widzę rzekę. Postanawiam się w niej wykąpać i zmyć z ubrania „pizzę". Nie jest to w mojej sytuacji łatwe. Każdy krok stawia opór. Wyglądam jak most, pod którym przepłynął za duży parowiec, parząc go rozgrzanym dymem. Z szeroko rozstawionymi nogami, kołysząc się na boki, powoli docieram do rzeki. Woda gasi pożar, jednocześnie zmywając resztki placków. Co za ulga! Mógłbym leżeć tak godzinami.

Po kąpieli wsiadam na rower. Chociaż „wsiadam" to za dużo powiedziane. Pedałuję na stojąco, bo nawet myśl o kontakcie z siodełkiem sprawia, że dredy stają mi dęba. Wkrótce moją uwagę przyciąga pożar. Chmura dymu jest coraz większa. Instynktownie kieruję się w jej stronę i natrafiam na tory kolejowe. A więc kura mówiła prawdę. Rozglądam się za stacją. Gdzieś tu przecież musi być stacja. Nagle zauważam, że pożar jest już całkiem blisko. Jest zamknięty w ogromnej maszynie i mknie prosto na mnie. Pociąg! Pociąg, do którego nie wsiądę, bo przecież nie ma tu stacji. Przejeżdża obok mnie z ogromnym hałasem. Z rozpaczą spoglądam na siodełko i zrezygnowany macham ręką wielkiej maszynie z kilkoma wagonami.

Po kilku sekundach w moje uszy wdziera się pisk, jakiego nigdy nie słyszała nawet gwiazda rocka. Pociąg zatrzymuje się, jakaś mała postać wychyla się z okna na przodzie pociągu i nakazuje mi pośpiech przy wsiadaniu. Moje szczęście nie zna granic.

Nie mogę doskoczyć do klamki. Zaciekawieni pasażerowie wychylają się przez okna i zaczynają mi dopingować. Nic to nie daje. Przy ostatnim skoku zaczepiam o coś dredami i bezradnie wisząc na drzwiach, próbuję dosięgnąć roweru z przywiązanym do niego plecakiem. Drzwi otwiera barczysty niedźwiedź w konduktorskiej czapce i wciąga mnie do środka. Pociąg rusza, a ja dorównuję piskowi hamulców: „Rower, mój rower!" Wbrew własnej woli płynę na fali pasażerów w głąb wagonu. Powoli i nieuchronnie opadam na podłogę. Nie mogę się ruszyć. Ktoś na mnie siada, biorąc mnie za bagaż. Gęś nadeptuje mi na gębę. Nie mogę mówić.

Gedeon w Las MałpasOnde histórias criam vida. Descubra agora