Bolid, cykor i Cykozaury a na dokładkę Małpiole

7 1 2
                                    

Budzi mnie szum fal, potworny upał i piasek w zębach. Dotyka mnie czyjś zimny, mały nos i obwąchuje. Po chwili mała łapka na siłę otwiera mi oko. Widzę niewielką, futrzastą postać. Siada naprzeciw mnie i wypatruje moich oznak życia. Podnoszę się i siadam, starając się utrzymać równowagę. Myśli z wolna przeczesują pamięć i nagle doznaję olśnienia. Tak, to musi być surykatka. Znam je tylko z telewizji a teraz jeden z przedstawicieli tych małych społeczności siedzi przede mną i gapi się, jakbym zjadł mu śniadanie. Za nim, w oddali widzę pozostałości Baili i resztę mojego dobytku.

Z trudem wstaję na nogi. Surykatka jakby na to czekała i ani się obejrzałem, a już była na mojej głowie. Surykatka, potworny upał - tak, to musi być Afryka. W innych warunkach skakałbym z radości. Teraz liczyło się tylko pozbieranie manatków i ucieczka przed palącym słońcem. Pragnienie też już zaczęło dawać mi się we znaki.

Rower wygląda na sprawny. W przeciwieństwie do Baili, z której zostało parę szczap. Nie zdążyłem nią opłynąć świata, ale jak się domyślam, jej misja została wykonana. Rower na jej pokładzie dobrnął do brzegu. Inaczej przecież by zatonął. Plecak nabrał taczkę piachu, ale wysechł w upale. Bez większego uszczerbku przetrwały też brulion i Śpiewnik Wyjców. Mój telefon zniknął w tajemniczych okolicznościach już jakiś czas temu. Nie opłakuję go. Przecież dotarłem do świata, w którym jest bezużyteczny. Będzie mi pewnie brakowało brzmienia mojej ukochanej piosenki, ale przecież mam ją zapisaną w sercu.

Surykatka wspina się po mnie i usadawia na głowie. Gotowy do drogi stoję na plaży. Gotowy do drogi, ale zupełnie nie wiem dokąd mam iść. Szeroka plaża a za nią wysokie trawy. Surykatka, widząc moje zakłopotanie, mocno się wychyla, bym mógł ją dostrzec i zdecydowanym gestem wskazuje kierunek. Ruszam natychmiast, licząc, że pasażer na gapę wie, co robi. Kto ma znać okolicę, jeśli nie tubylec.

Wchodzimy w trawę. Surykatka wspina się na palce, wbijając pazurki w moją głowę. Co jakiś czas wychyla się i wskazuje kierunek. Ja jestem coraz bardziej wycieńczony a surykatka coraz bardziej ruchliwa jakby niecierpliwa. Trawa zamienia się w nieprzeniknione zarośla a mój język w suchy listek. Jeszcze trochę a będę mógł nim wycierać czoło. W końcu poddaję się i padam.

- Tak blisko - odezwała się surykatka i chwyciła załamana za głowę. W jednej chwili uzmysławiam sobie, że do tej pory nie zamieniłem ani słowa z moim towarzyszem. Nawet się z nim nie przywitałem.

- Tak blisko, tak blisko. Uwierzyłeś by?

- Blisko, czego?

- Woda, woda będąca pitną.

Specyficzny język, jakim posługuje się mój towarzysz, intryguje mnie i bawi do tego stopnia, że zapominam o treści słów. Ale tylko na chwilę. Czy on powiedział "woda będąca pitną"? Taki płyn co sprawia, że powraca życie nawet do języka, który już zamienia się w proszek i który za chwilę będzie kurzem na podniebieniu?

Zrywam się jak tapeta w moim pokoju - sam, nagle i w całości. Mój towarzysz ledwo zdążył wskoczyć mi na głowę. Tym razem wskazuje kierunek, szarpiąc mnie za uszy. Rower trzeszczy, zarośla kładą się jak dywan, aż staję przed zieloną ścianą lasu. Gdy świst mojego oddechu cichnie, słyszę szmer strumienia. Już nie potrzebuję szarpania za uszy, by trafić do wodopoju.

Strumienie są dwa. Rzucam się do pierwszego i piję, aż mi brakuje tchu. Krztuszę się i prycham, ale piję dalej. Nie przeszkadza mi, nawet gdy surykatka odciąga mnie i coś pokrzykuje. W końcu odpuszcza i idzie do drugiego strumienia.

Leżę i odpoczywam. Gdyby nie ta podróż, pewnie nie doceniałbym wody, tak jak nie doceniałem do tej pory. Jakiż to prosty i genialny wynalazek. Zamykam oczy i delektuję się chłodem lasu. Słucham barwnego języka surykatki. Mówi, żebym następnym razem pił z tego strumienia co ona, bo w tym, z którego właśnie się napiłem, kąpią się małpy. A i zdarza się, że podrostki do niego sikają, żeby zrobić starszym psikusa. Ot, taka małpia rozrywka.

Gedeon w Las MałpasWhere stories live. Discover now