Wielka bitwa i okupienie

4 1 0
                                    

Elwir snuje plany artystyczne a Dioda z mozołem wypróbowuje nowe warianty kokard na pryszczu. Tylko ja jestem trochę smutny. Tęsknię za rodzicami. Chciałbym wyruszyć w dalszą podróż by może w końcu ich spotkać, ale nie mam odwagi im tego powiedzieć. Nie dzisiaj. Są tacy radośni i nie chcę tego dobrego humoru psuć.

Spoglądam na Bolida. Też już tęskni za swoimi, ale mężnie robi dobrą minę do złej gry. Mnie nie oszuka. Zdążyłem go dobrze poznać. Zresztą, przecież my dwaj nie jesteśmy u siebie. Jesteśmy w drodze, a swój swego zawsze pozna. Gdy spotykamy się wzrokiem, żaden z nas nie musi nic mówić. Dobrze wiemy, że to nie jest dobra pora, aby wyruszyć znowu. Poczekamy na lepszą okazję. Cieszymy się za to byciem w gronie przyjaciół. Właśnie tak, przyjaciół. I pomyśleć, że jeszcze tak niedawno byłem sam, jak wybity ząb Baby Jogi. Jakby to ujął Bolid: "Nie przeżyłem by, to by nie uwierzyłem".

Rankiem Bolid budząc mnie, omal nie urywa mi powieki.

– Ty musisz być obudzący! – wrzeszczy.– Bitwa idzie!

– Znowu? Jeszcze nie mają dosyć? A już myślałem, że spędzimy spokojny dzień.

– Ty jesteś nierozumiejący. Małpiole się znalazły. One są będące wściekłe za latanie i wywołały skandal we wsi obok. Napadły kąpiącego się przywódcę, Starego Olda i natarły mrówkami będącymi ognistymi. Teraz Stary Old nie jest mogący siadać, bo ma wielki bąbel będący palący. On jest wzywający do odwetu.

Sprawa wygląda na poważną. Czym prędzej śpieszymy dowiedzieć się czegoś na ten temat.

Spotykamy Elwira. Jest przejęty i nie ma dużo czasu. Został powołany w trybie alarmowym przez Babę Jogę do wymalowania wszystkim bitewnych barw i maluje nam twarze na poczekaniu. Kilka maźnięć pędzlem i jesteśmy wojownikami. Elwir wyjaśnia pośpiesznie, że rano przybył posłaniec z sąsiedniej wioski z propozycją pokojową, ale od razu zaznaczył, że ma nadzieję, że zostanie natychmiast odrzucona i dojdzie do bitwy. Babę Jogę uradowało to niezmiernie i oczywiście propozycję odrzuciła. Baba Joga wydała też dekret, którym zakazuje czynnego udziału w bitwie Czak Doris z uwagi na uzasadnioną obawę, iż bitwa zostanie zakończona przedwcześnie. Czak Doris jest niepocieszona.

Po tej informacji całe napięcie ze mnie schodzi. Nie ma żadnej poważnej sprawy. To tylko pretekst do kolejnej zwariowanej zabawy. A już myślałem, że będę opisywał zabiegi dyplomatyczne i trudne negocjacje.

Jeśli chodzi o Diodę, to też dostała powołanie. Pomaga w ubieraniu Babie Jodze. Przywódczyni chce wyglądać wyjątkowo. Będzie dowodzić i sama z ramion Czak Doris rzuci się w wir walki.

Chodzimy z Bolidem po Las Małpas i przyglądamy się mieszkańcom przygotowującym się do bitwy. Panuje, co niezwykłe, atmosfera skupienia. Każdy ma na głowie hełm z przyłbicą wykonany z dużych twardych liści. Doradzają mi, żebym też taki założył. Odmawiam, czemu bardzo się dziwią i twierdzą, że będę żałował. Tłumaczę, że mam doświadczenie w poprzednich zabawach i jestem zaprawiony w bojach. Ponadto mój przyjaciel nie miałby się czego trzymać.

Bitwa zaczyna się nadspodziewanie szybko. Baba Joga gromadzi wszystkich wokół siebie. Wygląda imponująco. Bitewne barwy na policzkach, hełm z przyłbicą, bas jako broń i warkoczyk na brodzie z wplecionymi kolorowymi pnączami. Zielona kokarda na końcu warkoczyka z wplecionym pnączem to dzieło Diody. Czak Doris mimo zakazu brania udziału w bitwie też ma na głowie hełm.

Pierwsze zadanie dostaję ja. Wystrzeliwuję procą desant wprost na terytorium wroga. Chętnych nie brakuje. Z okrzykiem znikają w przestworzach jeden po drugim. Mają za zadanie siać zamęt i spustoszenie w amunicji. Potem do akcji wkracza cała reszta. Bezładnie ruszają w las i od tej pory jest już normalnie, czyli wrzask, wycie, chaos i harmider. Zabieramy z Bolidem procę i podążamy za wydarzeniami.

Pierwszy akt bitwy rozgrywa się wysoko w koronach drzew. Nic nie widać tylko słychać trzask łamanych gałęzi i wrzaski. Od czasu do czasu ktoś spada, ale szybko się zbiera i wraca na górę. Zniknęła nam z oczu Baba Joga. Jak widać, musiała też być gdzieś na górze. Zastanawiam się, czy nie wchodzić na wierzchołek jakiegoś drzewa, ale Bolid przekonuje mnie, że to zły pomysł. Pozostaje nam czekać na rozwój wypadków. Po jakiejś godzinie obie strony wzywają posiłki, co oznacza, że wszyscy schodzą na dół na obiad. Bitwa nie przeszkadza przeciwnikom we wspólnym ucztowaniu. W poobiedniej sjeście obie strony wymieniają się uwagami na temat hełmów. Nasi przeciwnicy hełmy mają nieco inne, ale zasadniczo spełniają tę samą funkcję. Podczas wzajemnego iskania jest czas na ich naprawę. Sielankę przerywa okrzyk: „ Baba Joga wzięta do niewoli!". Ogień bitwy rozpala się na nowo. Tym razem walka trwa na lądzie. Oprócz standardowego rzucania czym popadnie, byleby tylko było zgniłe lub śmierdziało, a najlepiej jedno i drugie na raz, szympansy wloką się nawzajem do rzeczki i podtapiają delikwenta w błocie. Chwilę przyglądamy się temu procederowi. Odnoszę wrażenie, że podtapiany nie broni się zbytnio, a i napastnicy chętnie zamieniają się z nim rolą. Nie dziwi mnie to. Przywykłem już do tego, że szympansom sprawia równą frajdę zrobić psikusa, jak i paść jego ofiarą. Inna sprawa, co dla kogo jest psikusem. Zdaje się, że moja definicja psikusa nijak ma się do tego co widzę.

Postanawiam wyjaśnić zagadkę niewoli Baby Jogi. Zataczamy z Bolidem coraz szersze kręgi, aż natrafiamy na zarośla. Zza gęstwiny słychać jej bas. Brzdąka na nim i mruczy jakąś pieśń. Podkradamy się bliżej i obserwujemy. Naprzeciwko niej w balii z wodą siedzi Stary Old i kołysze się pod wpływem muzyki. Pewnie gasi jeszcze palące siedzenie. Nigdzie nie widać Czak Doris.

W głowie rodzi mi się plan i błyskawicznie z Bolidem wdrażamy go w życie. Szybki montaż procy na pobliskim drzewie i odpalamy znalezionego arbuza. Chyba przesadzam z wielkością. Arbuz zmiata Starego Olda z pola widzenia razem z balią. Arbuz miał narobić tylko zamieszania, ale skoro oczyścił pole, możemy działać bez przeszkód. Zanim Baba Joga zorientuje się w przebiegu akcji, już siedzi na siodełku procy. Chce coś powiedzieć, ale właśnie odprowadzamy ją wzrokiem. Patrzymy, jak leci w kierunku Las Małpas.

Gdy celebrujemy wyzwolenie Baby Jogi z niewoli, z krzaków wyłania się Stary Old w towarzystwie Czak Doris trzymającej w rękach jakieś zielsko. Stary Old ręce trzyma z tyłu, jak nauczyciel, który zapyta za chwilę, dlaczego nie odrobiłem lekcji.

– Widziałem, co zrobiliście z moją przyjaciółką. Ładnie to tak?

– To taka nowa tradycja – tłumaczę niezbyt przekonująco. – Baba Joga lubi ostatnio latać.

– A słyszałeś o naszej bardzo starej tradycji, która jest wykorzystywana w bardzo wyjątkowych chwilach? No to mam zaszczyt zapoznać cię z nią.

Stary Old tajemniczo się uśmiecha i zza pleców wyciąga dłonie. Na jednej z nich ma liść a na liściu, jakby to ująć, pewną substancję. Zanim się uchylam, kupa ląduje na mojej twarzy. Słyszę tylko chichot Czak Doris i donośny śmiech Starego Olda. Błyskawicznie pojmuję, dlaczego namawiano mnie do założenia hełmu z przyłbicą.


Gedeon w Las MałpasWhere stories live. Discover now