Koniec, czyli początek

4 1 0
                                    

Następne godziny spędzam w rzeczce. Moczę się, szoruje, nacieram błotem i myję. I tak w kółko do wieczora. Bolid taktownie milczy. W drodze do Las Małpas nie wchodzi mi na głowę. Nic dziwnego. Trochę to potrwa, zanim z dredów ulotni się zapach natury.

Opóźniamy marsz, jak się tylko da. Grubo po północy docieramy do wioski. Chcę uniknąć wstydu. Rozważam nawet wyruszenie w drogę przed świtem, by uniknąć spojrzeń. Nic z tego. Gdy tylko wkraczamy do Las Małpas, noc rozświetlają pochodnie. Pełne zaskoczenie. Tłum a my w jego centrum. Wita nas komitet powitalny na czele z Babą Jogą. Obok niej w balii siedzi Stary Old. Przybył dokończyć terapię nasiadówkową, którą jak się okazuje, brutalnie przerwałem i za co zostałem skonfrontowany ze starym obyczajem. Zioła, które przyniosła Czak Doris, były składnikami tajemnej mikstury, którą miała przygotować Baba Joga. Wspaniałomyślnie zostało mi to zapomniane, za to spotkanie z niezbyt przyjemną substancją zaczęło grać główną rolę. Baba Joga weszła na ramiona Czak Doris i stamtąd rozpoczęła przemówienie, zwracając się do mnie.

– Alarm. Cisza. Otóż przeszedłeś obrzęd Okupienia. A to jest podwójny alarm. Pierwszy, bo nikt nie pamięta, kiedy ostatni raz ktoś tego prastarego obrzędu użył, a drugi jest taki, że każdy pamięta, że nikt poza szympansami nie doznał zaszczytu bycia Okupionym. A kto doznaje Okupienia, ten jest obdarzony strasznym szczęściem. Tak strasznym, że aż dostaje medal. A jak ma medal, to spełni się jego marzenie. Jest jednak jedno "ale". Musi najpierw to marzenie powiedzieć. Czy ty Gedeonie masz takie marzenie?

Jestem tym wszystkim oszołomiony. Nagle całe życie przeleciało mi przez głowę. Wydaje mi się, jakbym przed chwilą siedział samotnie w domu, a teraz jestem wśród przyjaciół i cieszę się każdą chwilą. Wiem, że nie wszystko wychodzi mi tak, jak powinno, ale czy to ma znaczenie? Czasami najważniejsza jest droga a czasami jej cel. Wszystko zależy od tego, co nas spotyka i z kim. Wybory też nie są łatwe, ale dobrze, że są. Chciałbym mimo wszystko tutaj zostać, ale przecież obiecałem sobie, że wyruszę na spotkanie z rodzicami. Oh, jak bardzo chciałbym, żeby teraz tu byli. A moje marzenie? Mam ich wiele, ale jednego jestem pewny.

– Mam marzenie i wierzę, że się spełni. Chciałbym, żeby spełniły się marzenia moich przyjaciół.

Baba Joga przez chwilę milczy. Wyraźnie akurat na taki wariant nie była przygotowana.

– A może takie marzenie dla siebie? – pyta.

– To jest właśnie dla mnie.

– Skoro tak, medal.

I w tych okolicznościach banan na wstążce zawisa na mojej szyi. Siadamy w kręgu i intonujemy na prośbę Baby Jogi:

Śpiewaj, śpiewaj i tańcz
Śpiewaj, śpiewaj i tańcz
Do the reggae, reggae rób
Do the reggae

Gadamy i ucztujemy. Stary Old zasypia w balii, a Baba Joga ulega nastrojowi i komponuje czarne jak noc bluesy. Ja wykorzystuje towarzystwo Diody i Elwira, by ich pożegnać. Gdy ich informuję o naszych zamiarach wyruszenia skoro świt, na policzkach Diody pojawiają się łzy, a Elwir milczy jak kamień.

– Na pewno nie zostaniecie jeszcze choćby kilka dni? – spytała bez wiary Dioda.

– Dobrze wiesz, jak to się skończy. Kilka dni a potem znowu kilka. Nie tylko chodzi o moich rodziców, ale zbliża się termin wyścigu Bolida. Nie chciałbym, żeby przeze mnie się spóźnił.

– Mogłemby pójść sam. – wtrącił smutno Bolid.

– Nie ma mowy – zaprotestowałem. – Przed tobą wielkie chwile i chcę przy tym być.

Nagle Elwir zerwał się na równe nogi, chwycił Diodę za rękę i pociągnął za sobą. Zniknęli w mroku, zostawiając nas bez słowa.

– To ja powinienem być odchodzącym bez słowa. Sam.

– To nie twoja wina, przyjacielu. Za jakiś czas z tobą też będę się musiał pożegnać. Mam nadzieję, że się do tego lepiej przygotujemy, bo dziś coś wyraźnie poszło nie tak.

Las Małpas cichnie i pustoszeje. Żegnamy wszystkich i dziękujemy za gościnę. Powoli i w milczeniu pakujemy mój dobytek.

Gdy zaczyna świtać, wyruszamy. Na skraju lasu wita nas pełne słońce i... dwie znajome postacie.

– Naprawdę myśleliście, że pójdziecie sami? – zachichotała Dioda i puściła zawadiacko oko.

Nigdy wcześniej ani na ustach Diody, ani Elwira nie widziałem takiego uśmiechu. To się nazywa mieć banana na twarzy. Coś się skończyło, a to znaczy, że czemuś innemu dało początek.


Gedeon w Las MałpasWhere stories live. Discover now