Latający rower, latający malarz i małpi rozum

4 1 0
                                    

Na spacerze spotykamy mieszkańców. Staramy się nawiązać kontakty. Chcę się dowiedzieć jak najwięcej, by mieć o czym pisać. Tubylcy są bardzo gościnni i przyjaźni. Nie mam żadnych problemów ze zdobyciem informacji. Ktoś przypadkiem zdradza miejsce, gdzie małpiole schowały mój rower. Radość moja jest tym większa, że mam tam również plecak a w nim notes.

Idziemy na poszukiwania. Z relacji świadków wynika, że odzyskanie roweru będzie wymagało trochę wysiłku. I rzeczywiście. Całkiem niedaleko znajdujemy rower wiszący wysoko na lianie rozpiętej między drzewami. Pierwsza myśl: żadnej wspinaczki. Drugi pomysł wydaje się być do zrealizowania. Trudne, ale wykonalne. Założenie, przynajmniej teoretyczne, jest takie, że się na rower katapultuję a potem coś się wymyśli. Naginam cienkie drzewko aż do ziemi i lianą przywiązujemy czubek jak najbliżej ziemi. Usadawiam się na prowizorycznej katapulcie, a Bolid ma przegryźć lianę. Jest do tego pomysłu nastawiony sceptycznie, ale szybko daje się do niego przekonać, tym bardziej że to ja zostaje prekursorem lotów bez asekuracyjnych.

Pierwsza próba okazuje się mieć pewne mankamenty. Po pierwsze: gdy Bolid przegryza lianę, nie spodziewam się, że drzewko wyprostuje się tak gwałtownie, a ja zostanę w miejscu startu. Zanim się zorientowałem, wszystkie liście zostają mi w dłoniach. Słychać tylko świst. Po drugie: powinienem usadowić się na drzewku głową w górę. Leżąc nogami w górę, wyślizgujące się drzewko przemyka mi między nogami zdzierając spodnie. Paraduję teraz w gatkach w dinozaury. Jest jeden niezaprzeczalny plus. Spodnie trafiają w rower i wiszą razem z nim nad naszymi głowami. A więc metoda jest dobra. Ponawiam próbę. Ręce zaciśnięte na drzewku, nogi też i przy okazji zęby. Też na drzewku. Bolid przegryza lianę i w drogę. Przyśpieszenie jest tak gwałtowne, że mam wrażenie, jakby dredy chciały mnie oskalpować. Drzewko się prostuje, a ja odkrywam, że jestem do góry nogami. Nie ma jednak czasu na przemyślenia. Brutalne szarpnięcie wyrzuca mnie w kierunku roweru. Rozczapierzam kończyny, by się z nim nie minąć. Ku mojemu najwyższemu zdziwieniu, tuż przed rowerem zderzam się z czarną latającą kulą z jakąś płachtą na głowie. Jest wielkości małpy i przypomina Elwira. Wpadamy z impetem na moją maszynę w kwiaty i wszyscy troje lądujemy na ziemi.

- Czy to ty jesteś szympansem będącym Elwirem?

Bolid biega przy nas i podnosi nam na siłę powieki. Siadamy potłuczeni i masujemy obolałe miejsca. Rower na pierwszy rzut oka przeszedł wypadek bez szwanku. Portret, który wziąłem za płachtę, ma się gorzej. Biorę go do rąk i oglądam straty.

- To się da jakoś naprawić.

Próba pocieszenia Elwira spełza na niczym. Wyrywa mi portret z rąk i drze na kawałki. Bolid kolejny raz wali się łapką w czoło i pada na plecy.

- Pomyślałeś by? Po wypadku jego głowa jest wariującą. Jego rozum jest zgłupiejący. Pomyślałeś by kto?

- Namaluje nowy.

Głos Elwira nie wyraża negatywnych emocji. Wręcz przeciwnie.

- Możesz powiedzieć co się stało? - pytam.

- Oczywiście. Dioda była bardzo szczęśliwa i zadowolona, gdy się dowiedziała, że namalowałem jej portret. Nawet mnie pocałowała. Małpiego rozumu dostała, gdy go zobaczyła. Okazało się, że ona jest bardzo dumna ze swojego pryszcza, którego nie namalowałem. Zawinęła mi portret na głowie i dała takiego kopniaka, że zobaczyłem przed sobą swój własny tyłek.

- Co za małpa - wtrącił Bolid.

- Ma kopa jak łopata - dodaje z podziwem Elwir.

Gedeon w Las MałpasOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz