6 "Kruszynko"

616 18 40
                                    

Po oprowadzeniu Hailie, poszłam do mojego pokoju. Zadzwoniłam do Ellie, ale jak zwykle nie odbiera. Przewróciłam oczami i popatrzyłam na swoje łóżko. Była tam moja stara maskotka, różowy konik. Moja pościel była biała, i w ogóle cały pokój taki był, więc kolor pluszaka w ogóle nie pasował do tego. Ale był od Vincenta, więc kogo to obchodzi?

-Rodzice zamawali mi rzeczy, aż zobaczyłem na tej stronie różowego konika, i od razu mi się z tobą skojarzył. To dla ciebie!

Wręczył mi pluszaka.

-Dziękuję, jak będę miała okazję, też kupię ci jakiegoś pluszaka! Powiedziałam uśmiechając się.

-Pluszaki chyba nie są dla mnie.

Zachichotaliśmy.

Położyłam się na łóżku i wzięłam maskotkę, przytuliłam się do niej, po czym poszłam spać. Obudziło mnie wibrowanie telefonu. Ellie dzwoniła. Odebrałam, ale trudno było mi się przyzwyczaić do nie rozmawiania z nią po włosku.

-Cześć, Aurora! No to gadaj, gdzie mamy się spotkać?

-Jesteś już w Pensylwanii?

-Tak!

Podałam jej adres parku, w którym miałam się z nią spotkać, a ona powiedziała, że wynajmie sobie mieszkanie takie aby było też całkiem blisko domu Monetów, bo chciała mnie odwiedzać. Umówiłam się z nią na to spotkanie jutro. Wzięłam telefon do ręki, i usiadłam na łóżku, opierając się o poduszkę na jego końcu. W lewej ręce trzymałam konika, a w prawej telefon. Przeglądałam media, i usłyszałam pukanie do drzwi.

-Wchodzić.

Można było już rozpoznać te kroki, Vincent mnie odwiedził.

-Moglibyśmy porozmawiać?

-Tak. O co chodzi?

Usiadł na drugim końcu łóżka, by być naprzeciwko mnie. Wzięłam białą gumkę z małą kokardką i zrobiłam sobie na szybko zwykłego kucyka. Spojrzał na miejsce obok poduszki, gdzie leżał pluszak. Gdy sobie to uświadomiłam, szybko schowałam go gdzieś za siebie i uśmiechnęłam się wstydliwie.

-Nadal masz tego konika?

-Tak, nie rozstaję się z nim. Wszystko, co miałam w dzieciństwie sobie zostawiłam.

Jeden kącik jego ust się uniósł, co nie wiedziałam jak potraktować, to dobrze że go tym rozbawiłam, czy on po prostu się ze mnie naśmiewa? Zrobiłam obrażoną minę, a on cicho się zaśmiał. No nieźle, rozbawiłam Vincenta.

-Nie lubię się powtarzać, ale moje zdanie nadal pozostało. Wciąż zachowujesz się jak dziecko.

Przewróciłam oczami. Gdy zobaczyłam jak jego kąciki ust nadal się unoszą, sama zaczęłam się cicho śmiać. Zakryłam sobie usta ręką, mając na celu to, aby Vincent tego nie zauważył, i nadal uważał, że jestem poważna. Ale chyba nie zadziałało.

-Spokojnie Auroro, wcale nie widać, że się śmiejesz. Wcale.

Od kiedy on jest takim żartownisiem, ja tak na niego wpływam?

-No to o czym chciałeś porozmawiać?

-Więc...

Zawahał się, kurwa, chyba wiem o co chodzi.

-Więc?

Westchnął.

-Podobasz mi się, Auroro. Twój śmiech, uśmiech, styl, charakter... Nie bez powodu tak dbam o twoje bezpieczeństwo. Gdy zobaczyłem cię wtedy, w parku... Jak ten... Człowiek Louisa prawie cię uderzył... Nie mogłem tego zignorować, bo od razu cię poznałem.

O kurwa. Tak otworzyłam oczy, że mi prawie gały wyszły. Myślałam nad odpowiedzią. Gdy już coś wpadło mi do głowy, trudno mi aż było otworzyć usta.

-No to...

Nie zdążyłam powiedzieć, bo Ellie do mnie zadzwoniła. Jak ja ją kocham. Taka przyjaciółka to prawdziwy skarb.

-Muszę odebrać. Poczekasz chwilkę?

Widocznie trochę się zdenerwował, ale skinął głową. Wzięłam telefon i wyszłam na korytarz.

-No cześć! Nie przeszkadzam ci?

-Eee, trudno powiedzieć. O co chodzi?

-Co byś powiedziała, abyśmy jutro zrobiły sobie wspólny dzień? Zakupy, kino, spacery, i inne takie.

-Jasne.

Uśmiechnęłam się, i miałam nadzieję, że Ellie nie zadzwoniła tylko po to i że poruszy jeszcze jakiś temat. Nie chciałam wracać do swojego pokoju.

-No to postanowione! Do jutra!

Kurwa. Jak zwykle moje nadzieje nic nie dają. Co to jest za zjebane życie. Z bólem serca wyłączyłam telefon, i jak najwolniejszym krokiem kierowałam się do swojego pokoju, modląc się do bogów, że słowa Vincenta to jakis żarcik. I że mi powie "ITS A PRANK BRO!". Nie no, może to drugie się nie wydarzy. Otworzyłam drzwi pomieszczenia, i ignorując wzrok Vincenta usiadłam na zajętym przez siebie wcześniej miejscu.

-Więc. Nie podobasz mi się, nie chcę ranić twoich uczuć bo jesteś dla mnie ważny, nie odwzajemniam twojej miłości, i nie zakochuję się tak szybko. Gdy byliśmy mali, może i trochę się w tobie podkochiwałam, ale to nic nie znaczy. Jesteś moim przyjacielem z dzieciństwa i trudno mi na ciebie patrzeć, myśląc, że byłbyś moim chłopakiem. Teraz jest teraz, i aktualnie nic do ciebie nie czuję, ale nie bierz tego do siebie, bo znajdziesz lepszą osobę niż ja, serio, gdybyśmy byli razem, musiałbyś nawalać mnie 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu komplementami co sekundę, bo inaczej moje ego byłoby na ciebie obrażone.

Powiedziałam to wszystko na jednym wdechu, a po wypowiedzeniu ostatniego wyrazu zaczęłam szybko oddychać, by nadążyć za normalnymi oddechami. O Boże, i pomyśleć, że wszystkie te słowa wymyśliłam teraz.

-Mhm. Rozumiem. Dobranoc.

O chuj, wygląda na obrażonego. Wyszedł z pokoju, zanim zdążyłam odpowiedzieć "dobranoc". A nawet jeszcze nie było kolacji. Jeśli ktokolwiek podsłuchiwał rozmowę z mojego pokoju, a w tym domu patrząc na osoby mieszkające tutaj jest to możliwe, to chyba wzięłabym wiatrówkę i strzeliła bym sobie nią w twarz. Postanowiłam wyjść ze swojego pokoju i skierować się do pomieszczenia, na którego drzwiach jest literka "H". Zapukałam delikatnie 3 razy, po czym usłyszałam zgodę na wejście. Otworzyłam drzwi, i postawiłam nogę w pokoju Hailie.

-Jak się masz? Zapytałam cicho, zamykając za sobą drzwi.

Dziewczyna wzruszyła ramionami. Usiadłam obok niej, uśmiechając się.

-A ty?

-Właśnie prawie przeżyłam zawał, ale to taka codzienność. Mówiąc 4 ostatnie słowa, machnęłam ręką cicho się śmiejąc.

Hailie uniosła kąciki ust wysoko w górę.

-No i jak, podoba ci się w tym domu?

-Jest bardzo ładny.

-Jak będziesz duża, to ci mogę takich kupić nawet dziesięć. Jeszcze ze stajnią i zoo w ogródku.

-Stać cię? Zapytała, z widocznym szokiem.

-Dziewczyno, jestem bogatsza od wszystkich członków tej rodzinki razem wziętych.

Słysząc moje słowa cicho zachichotała.

-Co powiesz na jakieś wyjście w następny weekend?

Skinęła głową z ekscytacją.

-No i super, potrzebowałam jakiejś baby w tym domu. Spadłaś mi z nieba, serio.

Poklepałam ją po ramieniu.

-To ja już idę, pamiętaj, że jeśli czegoś potrzebujesz, to natychmiast, bez zastanowienia kierujesz się do pokoju z literką "A", dobrze?

-Dobrze. Odparła cicho.

-No to do zobaczenia, kruszynko.

O cholera, ale że ja mówię tak na kogoś? No to najwidoczniej Hailie naprawdę zyskała moją sympatię.

JA WIEM ZE MIAL BYC BUZIAK, ALE NIE PYKLO, DZIEKUJE DO WIDZENIA

Goodbye To Happiness [Vincent Monet]Where stories live. Discover now