10 „Pan bezemocjonalny"

404 11 23
                                    

na koniec rozdziału zdjęcie Aurorki, tak dla ciekawych:))
Jeśli ktoś nie chce po wielkiej lini może pominąć do następnego rozdziału, klikając w ekran i te trzy kreseczki ze spisem rozdziałów!

-No cześć, Aurora. Jak tam, jesteś w ciąży? Ze mną już byś dawno była. Nie no, żartuję. Ale wszyscy dobrze wiemy, że z tym... dziadkiem? Chyba tak na niego mówicie. Nikt się dogadywać nie chce. Jedynie bogate ździry które są najbogatsze w całej Pensylwanii i chcą jeszcze więcej.

Nie umiałam się ruszyć. Skamieniałam. A tak poza tym, on jest starszy tylko o rok. Na chuja mi stary facet. Fakt, już kiedyś mówiłam, że wolę już starszych od młodszych, no ale to się tyczyło Tony'ego, bo nie jestem jakimś pedofilem. No dobra, wrócę do tematu mojego szoku. Chciałam uciec. Ale nogi mi się nie poruszały. Jemu jednak poruszały się w idealnym tempie, żeby jeszcze bardziej mnie wystraszyć. Podchodził do mnie.

-Hmm, a może ta słodka buźka pojedzie z nami, Ellie?

-Rozwiń swoją myśl.

-Porwiemy ją. Szybki okup. Monetom na niej zależy, Vincent to jej chłopak. 

Skąd. On. To. Wie. Moje życie już chyba nigdy nie zazna smaku prywatności. No cóż.
Miałam taką ochotę uderzyć go w twarz, ale była jeszcze Ellie. Chociaż, co mi szkodzi. Uderzyłam go z całej siły.

-Ała!

W chwili jego kilka sekundowej niesprawności zabrałam jego pistolet. Celowałam w niego. Gdyby Ellie na mnie skoczyła, mogłabym ją odepchnąć. Nigdy nie była jakoś bardzo szybka.

-Nie zrobisz tego, Aurora. Prawda?

Głos Louise'a brzmiał ze zmartwieniem.

-Po co się okłamujesz, Louise?

Tak jak myślałam, Ellie na mnie skoczyła. Miało wyjść inaczej, miałam ją odepchnąć. Ale podjęłam trochę pochopną decyzję. Postrzeliłam ją. Prosto w głowę. Rozległ się huk, Ellie upadła na trawę, a jej głowa na drogę z kamyczków, która prowadziła do centrum tego traumatycznego parku. Była w niej czerwona dziura, aż oczy bolały. Ups. Rozległ się kolejny huk. Z automatu postrzeliłam Louise'a. Upadł tak samo jak jego... Kim oni dla siebie byli? Nieważne. Cóż za cudowny widok. Nikt nas nie słyszał. Byliśmy na poboczu parku. Chociaż tyle. Usłyszałam po chwili parkowanie szybkiego auta. Myślałam, że to auto Vincenta, ale jednak nie. O kurwa, jakieś klony. Z auta wyszedł ten jebany przez własnego ojca psychopata. Ej, a co jak oni się odrodzili?

-No hej, naboje się skończyły? Jak mi przykro...

Powiedział to Louise. Ja pierdolę, to kogo ja postrzeliłam? Z auta wyszła też Ellie.

-Aurora, nie mów, że się nie domyśliłaś... Ellie zachichotała po powiedzeniu tego.

Wycelowałam w nich pistoletem. Strzeliłam znowu z automatu, ale nic się nie stało. Nacisnęłam na strzelbę jeszcze raz, ale znowu nic. No ja pierdolę, rzeczywiście naboje się skończyły. Aurora, jesteś geniuszem w chuj. Brawo. Wolałabym już mieć wypadek samochodowy w drodze i się zabić, niż tu tak sterczeć. Chwila. Miałam jeszcze komórkę. Ale gdybym ją wyjęła, to bym miała przejebane. Uciekać też bym się bała, bo widziałam u Louise'a broń. U Ellie chyba też. Cofnęłam się o krok. To, co właśnie zrobiłam, nie było za bezpiecznym wyjściem, ale zaryzykowałam.
No i dupa, teraz, to oni się do mnie zbliżali. Ale nie po jednym kroku. Oni do mnie szli. Nadjechało kolejne auto. Już nawet nie patrzyłam na osobę w nim, jak samochód wygląda, oraz z jakim spokojem i jednocześnie złością kierowca zamyka jego drzwi. Chwila. Coś tu chyba przeoczyłam. Spojrzałam się na właściciela autka, po czym uśmiechnęłam się jak najszerzej umiałam. Bohater Vincent znowu przyszedł uratować mnie z moich tarapatów. I pomyśleć, że te wszystkie kłopoty z Louise'm były tylko dlatego, że jestem ładna. Znaczy, nie chcę sobie schlebiać, to on tak uważa. No chyba, że rozpoznał te Harrisowe geny i chciał kasy. Hm, obstawiam i to i to. Ale nieważne, Vince mnie uratuje. Jak wrócimy, to go wycałuję. Po co mi ochroniarz, skoro mam jego? Nie no, żarcik. Ale i tak jestem mu baaaaardzo wdzięczna. Ma tyle pracy, a i tak mnie ratuje.

Goodbye To Happiness [Vincent Monet]Where stories live. Discover now