2.

52 7 0
                                    

- Daleko jeszcze?

Siedząca z przodu luksusowej limuzyny Charlotta wierciła się i zniecierpliwiona spoglądała spode łba na kierowcę. Zupełnie jakby to ona była najważniejszą osobą w samochodzie.

- Daj już z tym spokój - rzuciłam. - Nieważne, jak bardzo będziesz zawracać mu głowę, nie dojedziemy szybciej.

Dałabym sobie rękę uciąć, że moja kuzynka męczy tak biednego kierowcę tylko dla zabicia czasu. Gdybym znajdowała się razem z nimi z przodu, zapewne byłaby w stanie orzec, jak idzie mu znoszenie tego gadulstwa.

- Czy ja z tobą rozmawiam, Keith? - Charoltta odwrócił się do mnie, nadymając policzki.

- Po prostu mówię, że to niebezpieczne bez przerwy tak rozpraszać kierowcę...

- Jesteś taka mądra, a nawet nie odpowiedziałaś na moje pytanie - żachnęła się. - Po prostu jesteś przewrażliwiona. Tak przewrażliwiona na wszystkie wypadki, ponieważ twoi rodzice też... w jednym z nich...

Charlotta była ładną dziewczyną. Włosy koloru słomy, lekko falując, otaczały jej głowę aż do szyi. Nie była przesadnie gruba, ale w złości jej twarz zdawała się zamieniać w pulchną kulkę ułożoną w puchu jasnych włosów. Lubiłyśmy się, chociaż teraz na to nie wygląda.

- Charlotta, wiesz, że jesteś okrutna dla swojej kuzynki? - rozległ się głos kierowcy.

Twardy wypełnił całe wnętrze auta, chociaż nawet nie był podniesiony. Zwyczajny, codzienny ton wuja Roberta. Nie żadna z naszej dwójki, tylko on był najważniejszą z siedzących tutaj osób.

- Ale wuju! Ona sama mnie... - Zamilkła widząc oblicze mężczyzny.

Nie wiem, jak na nią spojrzał, choć domyślam się jakie spojrzenie w takich sytuacjach może mieć wuj Robert, najbardziej znany generał Północnych Satrapii.

- Przepraszam, Keith - Charlotta spuściła wzrok. Nazwała mnie Keith, byłam w stanie uwierzyć, że przeprosiny są szczere. - Na prawdę. Gdyby mnie spotkało coś takiego, pewnie też poczułabym się źle.

- Nic się...

- O patrzcie, jesteśmy! Tam między drzewami widzę linię wody!

Wesoły okrzyk Charlotty nie był bezpodstawny. Spomiędzy gęstego lasu sosen powoli wyłoniło się olbrzymie jezioro o ciemnej tafli wody. Nareszcie byliśmy na miejscu! Jezioro Rindlin! Miejsce, w którym zaczęło się wszystko. To na położonej tutaj wyspie...

- Faktycznie to chyba tutaj - Robert przechylił się do przodu nad kierownicą rozglądając się.

- Widzisz gdzieś tutaj port? - zapytała podekscytowana Charlotta. - Sądzisz, że statek będzie na tyle duży, aby zabrać nasze auto?

- Nie widzę takich szans.

- Aaa - Charlotta oparła się o tapicerkę. - Sugerujesz, że tutaj wszystko jest w starym stylu? Galera z wioślarzami - to nawet lepiej, jeśli tak dotrzemy na miejsce. Full wypas byłby, gdybyśmy dostali jakieś bicze, żeby pomęczyć tych pachołków. Ostatnio widziałam coś takiego na jednym filmie.

Wbrew pozorom, Charlotta nie była najdziwniejszą przedstawicielką naszej rodziny. Pozostawało mi tylko odetchnąć, że stopień pokrewieństwa, który nas łączył, ograniczał się do wspólnego pra-pra-pradziadka.

- Można powiedzieć, że czeka nas coś w takim stylu - odparł ku mojemu zdziwieniu Robert.

- A ty, Keith? Nie cieszysz się? Wiesz, że już niedługo zobaczysz się z  n i m. Być może spotkamy go już w porcie. Musisz być wniebowzięta!

Słysząc to, odetchnełam głęboko. Słowa Charlotty poruszyły w mojej głowie strunę, która z jakiegoś powodu pozostawała w uśpieniu, aż do tego momentu. Dotychczas naprawdę cieszyłam się z naszego przybycia nad jezioro Rindlin. Teraz czułam jednak tylko strach. Strach przed n i m. Strach przed moim przeznaczeniem.

NastępcyWhere stories live. Discover now