7.

28 5 0
                                    

- Zignorowała nas - żachnęła się Charlotta, gdy tętent koni ledwo docierał do nas gdzieś daleko zza pleców.

Robert spojrzał na nią zaskoczony. Ja i Franscis nie drgnęliśmy. Raczej nie chodziło o małżeńską zbieżność myśli, oboje dostrzegliśmy to wcześniej.

- Kompletnie zignorowała, że ja i Francis staliśmy obok. Pożegnała się z tobą wuju, a potem z Keith i odjechała!

- Wiesz, Charlotto - wymruczał Robert najwyraźniej czujący się w obowiązku bronić siostry - może po prostu zrobiła to, bo chce przywitać się z wami w pałacu. Nie zna waszej dwójki na tyle dobrze, aby wdawać się pogawędki pośrodku drogi.

- Jakiej tam drogi! Przecież tu jest kompletnie pusto!

- Charlotta może mieć rację - wtrąciłam się. - Twoja siostra wyraźnie nazwała mnie "panią Keith" nie wydaje mi się, aby użyła takiego określenia bez powodu.

- Właśnie, właśnie! - Charlotta poklepała mnie po plecach, a następnie oparła się na moim ramieniu niczym towarzysz z czasów wojny. - Dobrze wiesz, o co chodzi ty stary żołdaku! Ma za złe Keith, że nie jest już Minervą tylko Triglevem! Do mnie i Francisa nie odezwała się nawet słówkiem, ponieważ wciągnęliśmy ją do rodu.

Robert nie odpowiedział. Za to Francis postanowił zabrać głos, zwracając się bezpośrednio do mnie (!!!):

- Keith, po co naprowadzasz swoją kuzynkę na takie bzdurne teorie. Daj spokój, Silvia na pewno nie żywi urazu względem Triglevów. - Przerwał na chwilę, kiwając głową w stronę Roberta. - A nawet jeśli żywi, to zaraz przestanie, kiedy poznamy się lepiej podczas balu.

Zamilkłam. Od tej chwili moje wargi były złączone, jakby krępowała je wielka metalowa kłódka.

- Jasne! - rzekł Robert. - Nie ma co robić afery. Chodźmy, już niedaleko.

Faktycznie, znajdowaliśmy się wtedy praktycznie na przedpolu bramy. Ukryta za krętymi murami mimo swojej okazałości wyłoniła się, kiedy postawiliśmy swoje kroki zaledwie kilkanaście metrów przed nią.

Okazały łuk wznoszący się praktycznie na trzy czwarte wysokości muru sprawiał oszałamiające wrażenie jednocześnie przytłaczająco ciężkiego, jak i elektryzująco smukłego. Zupełnie jakby przedwieczni architekci w jakiś sposób unieważnili naturalny ciężar wielkich kamiennych bloków, z których został wykonany. Wejście przez konstrukcje blokowała metalowa krata spuszczona z góry. Jej rozmiar tylko podkreślał absurdalną wielkość konstrukcji, przez którą równie dobrze mógłby przejechać szeroki wóz co współczesny tir albo naczepa z kilkoma piętrami samochodów. Przenosząc swój wzrok coraz wyżej, na szczycie bramy dostrzegłam trzy herby. Dobrze dostrzegalne nawet z takiej odległości przedstawiały mityczne istoty - gryfa, hydrę i pegaza. Trzy legendarne zwierzęta tak, jak trzy królewskie rody.

- Cholera - zaklął Robert, rozglądając się.

Nikogo nie było w okolicy.

- Dlatego przydałyby się telefony.

- Z tego co wiem cały zamek pochodzi z czasów przed elektroniką - Francis zbliżył się do bramy. - W konstrukcji sprzed telefonów muszą być też rozwiązania, które ich nie wymagają.

Podszedł do bramy i przyjrzał się jej bliżej. Po krótkiej chwili chwycił jedno z kółek przytwierdzonych na skrzyżowaniu prętów mniej więcej na wysokości jego klatki.

- Nie sądzę, aby tak to działało... - wymruczał Robert, ale już po sekundzie zagłuszył go dudniący odgłos metalu.

Po energicznym uderzeniu pusta w środku krata wydała dźwięk znacznie silniejszy, niż można się było tego spodziewać. Charlotta zasłoniła dłońmi uszy, Francis zaś cofnął się o dwa kroki. Efekt jego wysiłków musiał być słyszany na całej wyspie.

- Na pewno ktoś usłyszy.

Już po kilkunastu sekundach na potwierdzenie jego słów na murze pomiędzy blankami pojawiła się jakaś sylwetka.

- Ja nie mogę, niezłego stracha nam narobiliście. Chociaż to nie pierwszy raz, połowa z nas poupuszczała talerzyki.

- Czyżby już zaczął się posiłek? - zapytał się zdziwiony Robert.

- Nie, obiad ma być jeden, ale podwieczorków nikt nam tutaj nie zabroni Robercie. Poczekajcie, zaraz wam otworzę.

- Dasz radę sam?

- Taa - odparła sylwetka. - Jak na technologię sprzed dwustu lat wszystko jest tutaj dość dobrze zaprojektowane. I prawie niezardzewiałe!

NastępcyWhere stories live. Discover now