10.

14 5 0
                                    

Opuściłam swoją komnatę kilkanaście minut później z rumieńcem na twarzy i chęcią jak najszybszego powrotu. Fioletowa suknia, którą przygotowała krawcowa wynajęta przez wuja Roberta przed naszym wyjazdem, nie była specjalnie wyzywająca (zresztą na moje osobiste życzenie). Długa i z praktycznie nic nieodsłaniającym kwadratowym dekoltem zdawała mi się jednak aż nazbyt dopasowana do mojej figury zbyt dobrze leżąca na takim ciele jak moje, żebym nie czuła się w niej zawstydzona.

Jej twórczyni, jak przystało na hojnie opłacaną mistrzynię w swoim fachu, nawet mimo narzuconych z mojej strony blokad wykorzystała je, aby zrealizować swoją wizję. Materiał sukni w jakiś dziwny sposób odbijał całe światło w pomieszczeniu, w którym się akurat znajdowałam, ściągając na siebie wzrok wszystkich dookoła. W niektórych miejscach luźno odstawał od ciała, a w innych ściśle do niego przylegał, zaznaczając wcięcie moją talię oraz wysoki wzrost. Nawet ja potrafiłam to dostrzec.

Na pierwszy rzut oka dało się zauważyć, że suknia, pomimo iż w teorii niczego nie pokazywała, czyniła sylwetkę w oczach obserwatora realnie atrakcyjną. Była to ten rodzaj eleganckiej atrakcyjności, który najlepiej pasował do smukłych i jednocześnie niezbyt rozbudowanych dziewczyn. To, co zakryte potrafi wyglądać nawet lepiej niż odkrywane zanadto, mogłam się tego spodziewać - z tą gorzką refleksją przemierzałam surowy korytarz średniowiecznej twierdz.

Pierwsza na moich oczach wyrosła postać Charlotty. O dziwo, ponieważ zakładałam, że to Robert i Francis będą czekali na naszą dwójkę a w szczególności właśnie na wiecznie poprawiającą się kuzynkę.

Charlotta oczywiście wyglądała świetnie. Już po kilku chwilach przyglądania się jej źródło mojego rumieńca zmieniło się ze wstydu w zazdrość. Kuzynka bynajmniej nie dzieliła ze mną obaw przed nadmierną seksualizacją lub choćby widowiskowością sukni. Jej kreacja wąsko opinała ją nie tylko w talii, ale także w biuście i na nogach utrzymujących się obecnie na obcasach o wątpliwej stabilności. Kolor musiała dobrać do włosów - tak, jej jaśniutkie loki wyglądały wręcz zjawiskowo na tym białym śliskim materiale, okalając twarz z nałożonym nowym mocniejszym makijażem i jakby naturalnie sprowadzając wzrok niżej na mocno rozcięty dekolt.

- O cześć Keith! - przywitała się. - Widziałaś chłopaków? Nigdzie nie mogę ich znaleźć.

- Dobrze wyglądasz - mruknęłam.

O ile (w jakimś stopniu zdawałam sobie z tego sprawę) swojego wyglądu nie potrafiłam ocenić w sposób całkowicie obiektywny, szczerze musiałam przyznać, iż Charlotta wyglądała zjawiskowo. Można by rzec, że jej uroda była całkowitym odwróceniem mojej ze swoimi mocniejszymi rysami i bardziej zbitą w sobie sylwetką, która na bank będzie ściągała wzrok większości mężczyzn w zamku.

- Ach te też świetnie wyglądasz - zachichotała. Chyba widziała jaki dyskomfort sprawia mi rozmowa o wyglądzie. - Kolor sukni pasuje do twojej osobowości, kuzynko.

- Dzięki - odparłam. Chciałam dodać "nawzajem", ale biel mi kojarzyła się zazwyczaj z czystością.

- Gdzie oni mogą być... - Charlotta rozglądała się raz jedną raz w drugą stronę korytarza. - Może powinniśmy zejść bez nich, ale to chyba nie wypada... W średniowieczu zazwyczaj tak nie robiono, nie?

- Masz rację, nie robiono tak.

Nie chciałam już dodawać, że w wyższych sferach w dalszym ciągu tak się nie robi. Odkąd poznałam Charlottę zdawało mi się, że to ona ma większe doświadczenie z takimi przyjęciami. Zresztą na pewno ma.

- O chyba już idą - rzuciłam i faktycznie, podczas gdy rozmawiałyśmy, wreszcie dało się dostrzec sylwetki Roberta i Francisa. Szli jakby lekko pochyleni w swoją stronę, o czymś rozmawiając.

- Masz rację. W zasadzie nigdy nie myślałem o tym, że to Boucher. W końcu testamentem da się chyba rozwiązać taką sprawę, ale skoro twierdzisz, że Siegfried faktycznie nie podjął żadnych kroków, doprawdy wydaje się to nad wyraz niepokojące...

- Moje źródło jest pewne, Robert - szepną w jego stronę Francis, po czym wyprostował się, spoglądając w naszą stronę i chyba pierwszy raz odkąd spotkaliśmy się na wyspie uśmiechając się. - Witaj żono, witaj Charlotto.

- Francis! Jak mogłeś szykować się dłużej od kobiet. Czy aby ci nie wstyd? Rozumiem, że ten stary pryk mógł przysnąć w swoim pokoju, ale ty powinieneś czekać na nas już od dawna. Kodeks na pewno coś o tym mówi!

- Wybacz, Charlotto.

Skierował swój wzrok na mnie i na chwile nasze spojrzenia spotkały się. Miał groźne ciemne oczy jakby hebanowe. Gdy tylko skupiały się na mnie, nigdy nie mogłam oprzeć się wrażeniu, iż żywi względem mnie jakąś urazę. Nawet, teraz kiedy wszystkim innym wydawałoby się, że spogląda na mnie z dobrze skrywaną sympatią, ja czułam, iż traktuje mnie raczej z pobłażliwością, jaką obdarzamy drzazgę, która wbiła się nam w palec i uporczywie nie chce go opuścić. Stałam mu na przeszkodzie - wiedziałam to. Ale na przeszkodzie do czego? Z tego powodu już po krótkiej chwili jak na rozkaz opuściłam głowę.

Francis, Robert i Charlotta zamienili ze sobą jeszcze kilka słów. Nie traktowali mojego zachowania jako czegoś dziwnego, Francis zdążył przywyknąć a ich dwójka poznać mnie w wystarczającym stopniu. Ponownie znajdując się w takiej perspektywie, mogłam dostrzec spodnie garnituru męża. Był z dobrego czarnego materiału na pewno także robiony na zamówienie. Zwykły garnitur wyszczuplał nawet lekko przygrubych mężczyzn, w jego przypadku tylko wzmocnił coś, co Franciss posiadał już naturalnie. Długie nogi, w które się wpatrywałam, wyglądały jeszcze bardziej niż zazwyczaj smukło. Z tego, co pamiętam, marynarka zaś przechodząc na wysokość klatki, tworzyła odpowiedni i przyjemny dla wzroku łuk. Obaj panowie używali mocnych perfum, które praktycznie zaraz, kiedy przestałam zwracać uwagę na to, co mówią, zaczęły wdzierać mi się do nosa. Potrafiłam chyba odróżnić te należące do Francisa. Były mocno zaakcentowane nie takie "chemiczne" jak te Roberta, a raczej dawały posmak ciemnego dzikiego lasu gdzieś daleko na północy. Lasu zimnego, w którym mogły ukrywać się wilki.

- To, co może zejdziemy już na dół? - Charlotta zaczeła dobierać się do ramienia Francisa ten jednak delikatnie odsunał ją w stronę Roberta i zbliżył się do mnie.

- Żono? - wyciągnął w moim kierunku ramię, które niewprawnie złapałam.

Jego ciemne włosy kilka razy otarły się o moją skórę na szyi. Byłam tylko trochę niższa. Gdy obrócił się do mnie i coś powiedział, poczułam, że zaraz upadnę. To jak mnie prowadził, było groźniejsze, niż gdybym szła sama.

Na ręce, którą mnie podtrzymywał, miał zegarek mechaniczny zegarek cichutko tykający pod srebrzystą oprawą. Nawet nie śmiałam spekulować, ile kosztował, nie był największy ani najbardziej pstrokaty ze wszystkich, które widziałam w życiu, ale zazwyczaj tak bywa z tymi wartymi małą fortunę. Postanowiłam utkwić w nim wzrok i przeczytać godzinę, podczas gdy ruszyliśmy dwoma parami w kierunku schodów na dół. Była siedemnasta - idealna pora na obiad, a następnie najważniejszy organizowany przez ludzkość bal.

NastępcyWhere stories live. Discover now