9.

19 5 0
                                    

- To co, to by było na razie na tyle, Francis - oświadczył Robert, przed całą naszą trójką, gdy znaleźliśmy się na górze.

Za jego plecami widniały drzwi z plakietką podpisaną ks. Robert Minerva.

- Zrobiłem to, co do mnie należało. Dostarczyłem ci twoją żonę i to nawet w jednym kawałku. Nie jestem sentymentalny, ale naprawdę dobrze mi się z wami jechało - dodał w kierunku moim i Keith. Sam fakt wypowiedzenia przez niego jakiegokolwiek żartu świadczył, iż był obecnie w nad wyraz ekspresyjnym usposobieniu. - Liczę, że na balu zamienimy jeszcze kilka słów.

- Co ty pleciesz, Robercie, oczywiście, że tak! - wykrzyknęła Charlotta ściskając go poniżej ramion. - Za chwilę widzimy się na korytarzu, przecież ktoś musi odprowadzić mnie na dół!

- Będzie dla mnie zaszczytem ci towarzyszyć - odparł Robert. - Keith, Francisie.

Podał nam ręce, a następnie wszedł do pokoju, zamykając za sobą drzwi.

- Raczej długo tam nie posiedzi - stwierdziła beznamiętnie Charlotta, ruszając dalej korytarzem. - Nie chce mi się wierzyć, aby Robert był kimś, kto przez dłuższy czas udoskonala swój wygląd na przyjęcie.

- Zapewne... - mruknęłam znacznie bardziej skupiona na czymś innym.

Nerwowo odczytywałam kolejne nazwiska na drzwiach, wypatrując nazwiska któregoś z naszej trójki. Szansa jeden na trzy, żeby uniknąć nieziemskiego wręcz zażenowania... Popatrzyłam w kierunku Francisa. Zapewne zdawał sobie sprawę z tego samego co ja, jednak zachowywał kamienny wyraz twarzy.

- A tak w ogóle nie zauważyliście, że ten miły pan na dole się pomylił? - rzuciła od niechcenia kuzynka. - Powiedział, że przygotowali cztery sypialnie, a przecież wasza dwójka jest razem. Co za wpadka!

Aż mną zatrzęsło. Cholera! Akurat w tym momencie Charlotta musiała zacząć przejawiać niezwykłą błyskotliwość oraz spostrzegawczość?! Normalnie nie potrafiła wyłapać czasami nawet bezpośrednio przekazywanych jej komunikatów, a teraz takie coś.

Klemens Minerva...

Theodoric i Victoria Triglev...

Katerina Arturiana...

Obserwowałam kolejne plakietki z pochodu zupełnie nieznanych mi krewnych. Jak gdyby wyczuwając napięcie wiszące w powietrzu Charlotta też umilkła. Czułam, jak kropla potu zakręciła mi się na granicy linii włosów i czoła. No dalej... no dalej... jest! Wreszcie naszym oczom ukazały się drzwi oznaczone jako te należące do Charlotty.

- "Księżna Charlotta Triglev", to chyba tu - odczytałam na głos z ulgą.

- Na to wygląda. Nie ma co zwlekać, widzimy się za jakiś czas - stwierdziła Charlotta.

Po czym dodała:

- Cieszcie się chwilą dla siebie hi hi hi...

- Będziemy... się cieszyć - sparował stoicki jak zawsze Francis. Milcząco nawiązał ze mną wzrokowy, przywołując mnie do porządku.

- Już nie mogę się doczekać, aż zostanę ciotką! Jeśli będziecie mieli córkę musicie nazwać ją Charlotta, w ramach rewanżu za to, że sama nie mogłam poślubić Francisa i mieć z nim dzieci.

- Oczywiście... znaczy nie wiem, Charlotto.

- W zamian ja pomogę wam przygotować imprezę urodzinową. Nie uwierzycie jak kobiety, które dopiero co w bólach rodziły swojego potomkach, potrafią być zadowolone, widząc tłum gości we własnym domu po powrocie ze szpitala. Wy co prawda jeszcze nie macie własnego, ale gdy zacznie się ciąża...

- Charlotto!

- Słucham?

- Miałaś już iść do komnaty. Bal niedługo się rozpoczyna. - Francis w zupełności wyraził to, co ja tłamsiłam w sobie już od dłuższej chwili.

Charlotta jakby obrażona jego zachowaniem splotła ręce i odwróciła się do nas plecami.

- W takim razie żegnam - powiedziała otwierając drzwi.

Francis nie wyglądał na przerażonego jej fochem.

- Nie martw się, zapomni zanim stamtąd wyjdzie.

Pewnie miał rację. Kto miałby znać lepiej jej humorki niż on?

- To w takim razie i my musimy się rozłączyć. Tam widzę drzwi twojego pokoju - wskazał w stronę drzwi, które znaleźliśmy jako pierwsze za pobliskim zakrętem.

Chyba tylko ja to czułam. Tylko ja widziałam, jak obcasowy był, wskazując mi mój pokój. Zupełnie jakby wysyłał mnie na swoje miejsce. Bez żadnych emocji czy przywiązania czyste robienie porządków. Już lepiej potraktował tego mężczyznę w holu niż mnie...

- A więc widzimy się później. Jeśli będziesz czegoś potrzebował, możesz...

Słowa "przyjść do mnie" utknęły mi w gardle. Po co niby miałabym go o to prosić. Czy zniewolił mnie już na tyle, żebym żebrała o jego oboceność. Jestem już na tyle zdesperowana, aby walczyć o coś, co mnie krzywdzi?

- Nie bój się, nie przyjdę - zdało mi się, że odpowiedział. Do teraz jednak nie wiem czy było tak naprawdę.

Zapamiętałam tylko jego lekki półuśmiech oraz czarny płaszcz, oddalający się w korytarzu. Zaraz potem otworzyłam drzwi i z zawrotami głowy wpadając do środka, rzuciłam się na szerokie małżeńskie łoże.

NastępcyWo Geschichten leben. Entdecke jetzt