11.

20 4 0
                                    

Sala balowa przytłoczyła mnie już zupełnie. Jej rozmach, skala, w jakiej kamienne ściany zostały przyozdobione rzędami wyrytych w nich zdobień oraz wielkość różnokolorowych okien wpuszczających do środka zmieniające barwę światło - wszystko to nadawało z pozoru archaicznemu wystrojowi atmosfery doniosłości, która nie powinna być oglądana przez ludzkie oko. Nasi bliżsi lub dalsi krewniacy w drobniejszej grupie na zewnątrz wprawiający nas w pewne zakłopotanie tutaj zebrani w olbrzymi tłum, masę rozlewającą się jednostajnie po całej dostępnej przestrzeni, wprost rzucali na kolana swoim przepychem, wyglądem oraz wrodzoną arystokratyczną dumą. Spojrzeniem wyławiałam już nie tylko szereg podobnych pseudo-średniowiecznych, drogich kreacji, ale także od razu ściągające uwagę stroje będące wykwitem artystycznych talentów nieznanych mi projektantów. Byłam pewna, iż gdybym postanowiła sprawdzić to po powrocie, większość tych onieśmielających a często dziwacznych sukni odnalazłabym na największych światowych pokazach mody. Choć zawsze starały się one przynajmniej nawiązywać do popularnego wyobrażenia przeszłości.

- Ktoś ma jakiś pomysł, co powinniśmy teraz zrobić? - zapytał jakby onieśmielony Robert.

- Jak to, co idziemy się bawić! To w końcu bal!

Zanim nasze smętne małżeństwo zdążyło coś dorzucić, Charlotta pociągnęła go w głąb spienionego tłumu.

- A ty gdzie chcesz iść? - zapytał spokojnie Francis.

- Nie mam pojęcia...

Rozejrzałam się jeszcze raz. Nie sprawiało mi to bynajmniej komfortu. Cała ta elitarna gromadka w połączeniu z królewskim wnętrzem zamku zdawała mi się czymś, czego nie byłam w rzeczywistości godna.

Jestem w końcu tylko zwykłą dziewczyną z jakiejś odległej i małoznacznej gałęzi rodu Minervów. Gdyby nie tragedia, która wydarzyła się dekadę temu, znaczyłabym jeszcze mniej. Jestem tylko prostą dziewczyną...

Promień światła odbił się nad głowami ludzi od jakiejś śliskiej powierzchni, oślepiając mnie na ułamek sekundy. Stanęłam na palcach, aby przyjrzeć się temu bliżej. Na środku sali w najdłuższej jej części, do której wpadały boczne nawy przegrodzone potężnymi ścianami, musiał znajdować się podłużny stół dryfujący między ludźmi niczym olbrzymi kawałek drewna na wodzie. Za nim dostrzegłam górną część czegoś, co wyglądało jak ołtarz?! Wyróżniający się jasny marmurowy pomnik zasłaniał ścianę po przeciwnej stronie sali. Inne porównanie, które przyszło mi do głowy z tej perspektywy to niezapisana tablica jakiegoś sarkofagu w kościele. Sądząc po wielkości, musiałby być to co najmniej sarkofag rozpoznawalnego na cały świat świętego. Cóż zawsze jakiś wybór.

- Chodźmy tam - powiedziałam, po czy, delikatnie pociągnęłam Francisa w tamtym kierunku.

Mimo iż zaraz to on przejął prowadzenie, cały ten ruch zdawał się wyssać tyle energii, ile zajęłoby mi przebiegnięcie maratonu.

- Zobaczyłaś coś ciekawego - Francis uśmiechnął się, co udało mi się podpatrzeć, unikając jego wzroku.

- Chyba tak - odparłam.

Przepychając się przez kolejne chodzące dzieła sztuki oraz naburmuszonych arystokratów (a często jedno i drugie) wreszcie podprowadził mnie pod "ołtarz". O ile cała architektura twierdzy pochodziła z wieków średnich, tak marmurowa konstrukcja z rzeźbionego marmuru nasuwała na myśl czasy baroku. Pustą zaokrągloną przestrzeń otaczały motywy roślinne z tu i ówdzie połyskującymi gwiazdami. Pietyzm, z jakim zostały wykonane nie pozostawiał złudzeń - to były gwiazdy, jakby zanurzone pomiędzy falującymi włóknami nieokreślonej roślinności i wystrzeliwujące spośród nich szerokimi marmurowymi promieniami. Na środku złotymi literami został wyryty napis:


Królowi

jedynemu i panującemu na wieki,

poprzez swoją krew i swojego ducha,


Królowej

tej, bez której nic by nie znaczył,

Miłości, która uczyniła go Wybranym,


Wyznawcy Kodeksu


Nieświadomie kończąc czytanie, głęboko wciągnęłam powietrze.

- To grób? - zapytałam.

- Nie. Przynajmniej z tego, co mówią, jego ciało zaginęło.

- Sądzisz, że Jezioro pozwoliłoby je komuś zabrać? Że opuściło twierdzę? - Czułam przesyt emocji targający moim żołądkiem, gdy zadawałam to pytanie.

Jestem durnia. Nie wiem, po co zagaduje go takimi bzdurnymi teoriami. Nikt nigdy nie dowiódł, że magia istnieje, a to musiałoby oznaczać jakiś rodzaj czarów. To, co usłyszałam w odpowiedzi, zaparło mi dech w piersiach.

- Sądzę, że nie, Keith. Jestem pewny, że by na coś takiego nie pozwoliło.

- Chodźmy stąd już - wyszeptałam delikatnie zmuszając go do obrotu. - Trzeba się w końcu komuś przedstawić.

- Dobrze. Chcesz, żebyśmy się na jakiś czas rozdzielili?

- Tak, bardzo proszę.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Jan 14 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

NastępcyWhere stories live. Discover now