6.

30 6 0
                                    

Wąska ścieżka pięła się w górę wyspy pomiędzy wysokie mury twierdzy. Olbrzymie i poskręcany ciągnęły się z każdej strony, powoli pochłaniając naszą czwórkę. Nieforemna warownia musiała zostać dopasowana do nierówności terenu .

Wszyscy poruszaliśmy się na piechotę. Całe szczęście, że odległość dzieląca nas od zamku nie była duża. Ja i Charlotta nie miałyśmy dużego doświadczenia w pieszych wędrówkach, a nawet dłuższych spacerach.

- Dlaczego przyjazd zajął wam tyle czasu? - zapytał Francis - Wszyscy są już co najmniej od wczoraj.

Jego głos był miękki, ale też na swój sposób głęboki. W niby przyjemnym kulturalnym tonie tuż pod powierzchnią zdawała się pobrzmiewać jakaś ukryta, niepokojąca nuta. Zupełnie jakby wypowiadane nim słowa nie pasowały do tego, do czego został przeznaczony.

- Nikt nie przejechałby takiej trasy w tak krótkim czasie, Francis. Dobrze o tym wiesz.

- Zapewne. Skoro to nie możliwe, dlaczego w takim razie wysłano cię po ich odbiór?

Robert zawahał się. Pytanie było z gatunku tych niepopularnych. Zerknął na mnie i Charlottę. Widząc nasz brak zainteresowania, postanowił jednak odpowiedzieć.

- Widocznie uznano, że będę najbardziej odpowiednią osobą do eskortowania dwóch młodych arystokratek. Kodeks nakazuje przybycie przed uroczystością. Nie wspomina o tym ile dni wcześniej.

Charlotta, która wcześnie przyglądała się trawiastej równinie ciągnącej się od wybrzeża pod same mury, teraz znużona spojrzała na tę dwójkę.

- A może to ty powinieneś przywieźć Keith, kuzynie? Patrząc na to, co was łączy wypadałoby. - Uśmiechnęła się i przyłożyła dłoń do klatki. - Sama nie miałabym nic przeciwko, żebyś mnie też zabrał.

- Charlotta - uciął Robert. - Dobrze wiesz, że Francis jest w pokoleniu starszym od twojego. Dla ciebie to powinien być nie kuzyn, a wuj.

- Ale jak ja miałabym się zwracać tak do mojego ukochanego kuzyna! Nie dzieli nas aż taka różnica wieku!

- Dwanaście lat - wyszeptałam.

- Co proszę?

- Ciebie i Francisa dzieli dwanaście lat różnicy. Przecież twoja matka była jego kuzynką. W takim wypadku określenie "wuj" jak najbardziej do niego pasuje.

Charlotta cała poczerwieniała. Gdyby miała w co uderzać, zapewne wprawiły w ruch swoje piąstki.

- Gadasz tak, bo sama może zwracać się do niego, jak ci się podoba. A między wami ile jest lat różnicy? No, śmiało, powiedz! Nie mniej niż dziesięć!

- Charlotta, mogłabyś wreszcie przestać się tak produkować - spokojny ton Francisa zbił z tropu dziewczynę. - Dobrze wiesz, że nie chodzi tu o takie głupoty jak to, w jaki sposób się do mnie zwracasz. Śmiało mów do mnie jak chcesz. Nie mogłem odebrać Keith, ponieważ jeszcze razem nie mieszkamy. To wszystko.

Zapadło wymowne milczenie. Okiełznana Charlotta nie chciała drążyć tematu, Robert zaś już od dłuższej chwili wykazywał oznaki skrępowania.

W pewnym momencie zauważyłam, że Francis spogląda na mnie z ukosa. Tak się składało, że sama robiłam w tym momencie to samo. Szybko cofnęłam wzrok na widok jego zimnego spojrzenia.

Rozległ się tupot jadących koni dobrze słyszalny z powodu ciszy. Dwóch jeźdźców kłusem wyjechało zza najbliższego zakrętu. Widząc naszą grupę, ściągnęli lejce.

- Ło, prr, spokój. A kogo to moje oczy widzą? Czyżby to Robert Minerva ze świtą? Nieźle musiałeś przysnąć w tych swoich koszarach przed wyjazdem drogę. Z dwa dni!

- Witaj, Silvia - odrzekł Robert do kobiety. - Pewnie nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale sztabowcy nie sypiają w koszarach.

Kobieta z gracją unosiła się w siodle, pozwalając koniowi dreptać i obracać się. Miała na sobie żółtą, pikowaną kurtkę również żółte sportowe spodnie, a także kask utrudniający przyjrzenie się jej twarzy.

- Jaki tam z ciebie oficer, braciszku! Chyba ołowianych żołnierzyków! Chcesz dostać w kość od swojej młodszej siostry? Zaraz Garcy użyczy ci swojego konia i ścigniemy się pod główną bramę.

- Wielkie dzięki - odparł Robert. - Wypada, abym szedł do bramy, ze wszystkimi.

Mina Roberta wskazywała na to, że nie wymówka nie była szczera.

- Ha! Widocznie dzisiejsi wojskowi nie potrafią jeździć konno. - Żachnęła się Silvia. - A zatem zobaczymy się już na uczcie. Zamierzam rozprostować trochę kości przed rozpoczęciem imprezy urodzinowej naszego dziadunia.

Chwyciła pewniej lejce, a następnie, omijając naszą grupę, zbliżyła się do mnie.

- Robercie, pani Keith...

Ponownie rozpędziła wierzchowca, po chwili będąc już plecami do nas i wnosząc za sobą chmurę kurzu.

- Garcy, nie obijaj się, musimy wrócić na ucztę!

NastępcyWhere stories live. Discover now