9. Światło, które chwytamy po omacku

65 14 56
                                    

W ciężkich chwilach, takich jak ta, jego mechanizmem obronnym było zapracowywanie się do skraju wytrzymałości, zakopywanie w dokumentach, branie każdej możliwej zmiany i operacji, wszystko byle jego mózg był ciągle zajęty. Tym razem jednak na myśl o pójściu do pracy miał mdłości. Nie chciał przebywać w miejscu, w którym każdy pacjent przypominałby mu o rodzicach, śmierci i decyzjach życiowych, których żałował. W tej sytuacji rozsądną decyzją powinno być wzięcie  urlopu i wykręcenie numeru do terapeutki, lecz Yoongi nie podsłuchał ten jeden raz rozsądku.  Obrał zupełnie inne, potwornie nieodpowiedzialne rozwiązanie.

Uciekł.

Spakował tylko najpotrzebniejsze rzeczy, samochód zostawił w garażu, żeby nie dało się go znaleźć i pojechał autobusem do najbliższego miasteczka tuż za Seulem, które wybrał na ślepo na mapie. Tam zatrzymał się w niszowym hostelu, by nie zwracać na siebie szczególnej uwagi. Jego zniknięcie nie umknęło oczywiście nikomu i telefon od rana wybuchał mu wiadomościami od Jimina, Seokjina, Hoseoka, prezesa szpitalu, a nawet Jeongguka, pytającymi, dlaczego nie zjawił się w pracy. Namjoon zasypywał go SMS-ami i wydzwaniał niemal co godzinę. Wyciszenie urządzenia nie sprawiło, że Yoongi był spokojniejszy, ponieważ co chwila podświetlający się ekran przypominał mu o tym, jak egoistycznie się zachowywał, więc ostatecznie całkowicie go wyłączył.

To co zrobił, było głupie i zagrażało jego karierze lekarskiej, ale miał dość. Miał dość tego życia i nie dbał w tej chwili o nic. Ani o swoją posadę, ani o pieniądze, ani o pacjentów, których porzucił. Nie dbał nawet o swoich martwiących się przyjaciół czy Namjoona, w którym przecież się zakochał, choć dojście do tego wniosku nie przyszło mu łatwo. Lepiej jednak dla wszystkich, jeśli zniknie. Był zbyt pogmatwany i zniszczony dla ich towarzystwa. Nie wiedział, co zrobi, gdy wróci do Seulu... o ile w ogóle tam wróci. W Daegu powiedział matce, że zawalczy o swoje marzenia, ale na koniec i tak uciekł, owładnięty strachem.

Hanam było smutnym, szarym miasteczkiem położonym jakieś dwadzieścia kilometrów od Seulu. Wokół jego hostelu znajdowały się tylko liczne targowiska, podupadające sklepy, stara fabryka samochodów i szkoła. Żadnego szpitala. Aż dziw, że takie miejsce sąsiadowało z metropolią stolicy. Tu nikt nie będzie go szukał.

Przez trzy dni błąkał się bez celu po okolicy. Jadł codziennie w lokalnym barze streetfood i wypalał conajmniej jedną paczkę papierosów. Obserwował ludzi, patrzył, jak inne mogło być życie od tego, co sam znał. Być może szukał w tej ucieczce inspiracji... albo tylko tak sobie wmawiał, by poczucie winy nie kazało mu wracać do domu. Najgorzej było w nocy, gdy leżał w ciemnościach obskurnego pokoju na trzecim pietrze hostelu i gapił się w sufit. Wtedy myśli bez przeszkód atakowały go i osaczały, szepcząc mu do ucha różne nieciekawe rzeczy. Podsuwały skrajne pomysły, którymi nigdy nie odważyłby się podzielić na głos. Tylko wtedy pozwalał sobie na płacz, bo jedynym świadkiem jego załamania była poduszka, na której wysychały jego łzy.

Czwartego dnia jego dobrowolnego wygnania nogi poniosły go do miejscowej świątyni. Yoongi nie wierzył w Boga, Jezusa czy Buddę, a jednak coś kazało mu wejść do przybytku ostatniego z nich. Wnętrze było skromne, ale zadbane. Na przeciwko wejścia stał ołtarz z posągiem Przebudzonego, a pod nim poduszki modlitewne dla wiernych. Chirurg nie miał zamiaru się modlić, nawet nie wiedziałby jak. Obszedł po cichu świątynię, podziwiając malowidła na ścianach i ozdobny sufit zbudowany z zielonych desek, zastanawiając się, czy takie miejsca faktycznie przynosiły ludziom ukojenie.

— Nie jesteś stąd. — Czyjś głos nagle poniósł się echem po pustej przestrzeni.

Zza bocznego filaru wyszedł staruszek. Ogolona głowa i biało-brunatne szaty nie pozostawiały chirurgowi wątpliwości, że stał przed mnichem.

W oknie o północy | namgi Where stories live. Discover now