10. Dom jest tam, gdzie ty

68 12 77
                                    

Clair de Lune.

Dźwięki pianina dochodziły do niego z daleka. Bardzo daleka. Jakby leżał na dnie oceanu, a ktoś grał tuż przy powierzchni wody. Melodia niosła się echem i wzywała go niczym syreni śpiew, lecz on nie mógł jej dosięgnąć. Nie ważne ile machał nogami i rękami, ciemna toń, w której się unosił, nie chciała wypuścić go ze swych objęć. Był zawieszony w nicości, która ciągnęła się bez końca we wszystkich kierunkach. Nie widział swojego ciała ani nie czuł jego ciężaru. Żaden ze zmysłów nie był w stanie pomóc mu w określeniu swojej sytuacji. Słyszał tylko nikłe dźwięki pianina.

Wtem z mroku wyłoniło się jakieś światło. Yoongi zmrużył oczy i przyłożył rękę do twarzy, próbując dostrzec kształt czegokolwiek, co się do niego zbliżało i zamarł.

— Ta... tata?

Przed nim majaczył nie kto inny jak jego ojciec. Wyglądał dokładnie tak, jak go zapamiętał te dwadzieścia lat temu. Miał nawet na sobie tę samą koszulę i spodnie, co w dniu wypadku.

— Cześć, synku... Ale żeś wyrósł — westchnął, przyglądając mu się z nostalgią w oczach. — Ostatni raz, gdy cię widziałem, byłeś nastolatkiem. Ile masz już lat?

— Trzydzieści cztery... — odpowiedział niepewnie chirurg i przetarł oczy. — Tato... czemu ja cię widzę? Czy ja umarłem? — spytał, bo nie dostrzegał żadnego, innego, logicznego wyjaśnienia.

Przed chwilą był w sklepie w Hanam i leżał na zimnej posadzce w kałuży własnej krwi. To mógł być ostatni zryw jego świadomości przed śmiercią.

— Niemal. — Ojciec zmarszczył brwi i spojrzał ze skupieniem w górę. — Leżysz na stole operacyjnym, właśnie zatrzymało się twoje serce.

— Co?! Skąd to wiesz? — Yoongi podążył za jego wzrokiem, lecz nie widział nic poza otaczającą ich gęstą ciemnością.

Clair de Lune nie przestawało wybrzmiewać w oddali.

— Inaczej by cię tu nie było — odparł i uśmiechnął się do niego smutno.

— Co to za miejsce?

— Coś pomiędzy życiem a śmiercią — odrzekł i chwycił go za rękę. Jego dotyk był pokrzepiająco ciepły w tym wszechogarniającym chłodzie. — Mamy mało czasu. Musimy wydostać cię na powierzchnię — ponaglił i zaczął ciągnąć go w górę.

— Ty też tu trafiłeś, gdy...

— Tak, ale niestety wtedy nie było tu nikogo, kto by mnie wyciągnął — odpowiedział ze spokojem i spojrzał na niego z troską, jakiej Yoongi chyba nigdy nie widział za jego życia. — Dlatego teraz ja wyciągnę stąd ciebie.

W miarę jak pięli się w górę, mrok ustępował rzadkiemu światłu. Dźwięk pianina przeradzał się w przerażający, jednostajny pisk kardiomonitora i wyładowania defibrylatora.

— Tato... przepraszam — wyrzucił z siebie, żałując, że nie mieli więcej czasu, by porozmawiać. Chciał mu tyle powiedzieć, lecz słowa akurat w tym momencie go zawodziły. Łzy spływały po jego twarzy i ginęły w mroku, który zostawiali za sobą w dole. — To wszystko moja wina. Gdybym nie był tak uparty i-

— Przepraszam, że nie zawiozłem cię na tamto przesłuchanie. Powinienem uważniej cię słuchać... — przerwał mu ojciec i ścisnął mocniej jego dłoń, po czym obejrzał się na niego przez ramię. — Pozwól więc, że chociaż teraz cię odprowadzę.


Nie zliczy, ile razy w życiu budził się na kacu. Jedne poranki były lżejsze, inne ciężkie do tego stopnia, że nie mógł ruszyć się bez awaryjnej miski w pogotowiu na więcej niż kilka metrów. Im starszy się robił, tym gorzej jego organizm znosił intensywne picie – nie żeby miał na to jakoś specjalnie czas i okazje. Na studiach potrafił obudzić się na ławce w parku niczym rasowy bezdomny lub oparty o drzwi swojego mieszkania w kompromitujących pozycjach, które z pewnością straumatyzowały jego sąsiadów.

W oknie o północy | namgi Where stories live. Discover now