Rozdział 7

2.6K 210 30
                                    

Dalia z cichym westchnieniem przewróciła się na drugi bok i narzuciła na głowę białą kołdrę. Było jeszcze wcześnie, więc nie zwróciła szczególnej uwagi na odgłosy dobiegające z dołu. Payton rozmawiała z kimś przez telefon i robiła to tak głośno, że ciężko byłoby nie podsłuchiwać, aż w pewnym momencie Panna Walker, gwałtownie otworzyła oczy i z ciężko bijącym sercem zaczęła wsłuchiwać się w ową rozmowę.

— Jest u siebie... — Usłyszała stłumiony głos babci.

— W takim razie...

Dalia zrzuciła z siebie kołdrę, sięgnęła po kule i niezgrabnie poderwała się z łóżka. Zrobiła dwa długie kroki. Dopadła do drzwi i pospiesznie przekręciła klucz w drzwiach. W ciągłym zaspaniu i zdezorientowaniu zerknęła na zegar. Było kilka minut po ósmej i rzekoma rozmowa Payton przez telefon nagle zaczęła brzmieć jak rozmowa twarzą w twarz z...

— Otwieraj. — Dziewczyna zrobiła jeszcze jeden krok w tył, kiedy dopadł ją głos Declana.

— Jesteś chory. — Syknęła. — Mówiłam, że z tobą nigdzie nie pojadę.

— A ja mówiłem, że zawsze dotrzymuję obietnic. Otwieraj albo wyrwę je z zamków i zostaniesz bez drzwi. — Dalia z trudem przełknęła, bo brzmiał jak cholerny belfer chcący ukarać nieposłuszną uczennicę.

Potem szybko się uspokoiła i uniosła wyżej brew. Declan nie byłby na tyle upierdliwy by wyważyć drzwi. Nie odważyłby się...

— Mam nadzieję, że ta cisza wynika z tego, że się już ubierasz.

— Tak, oczywiście. Już szukam dla ciebie mój najlepszy zestaw koronkowej bielizny. Wolisz butelkową zieleń czy klasyczną czerń? — Przysiadła na łóżku i wsparła dłonie na materacu.

— Nie miej potem do mnie pretensji...

— O co...

Dalia drgnęła niespokojnie i otworzyła szeroko oczy, kiedy brunet pchnął drzwi, a te jak zaklęte stanęły przed nią otworem, a w ich progu Declan. Mężczyzna skrzyżował dłonie na klatce i zmrużył oczy wpatrując się w nią z tym przeklętym uśmieszkiem zwycięstwa.

— Skoro już wiesz do czego jestem zdolny... butelkowa zieleń i czekam na dole.

— Ty...— Dalia złapała poduszkę i rzuciła w jego stronę, jednak szybko zastygła w bezruchu gdy Declan zwinnie ją złapał i obdarzył dziewczynę wymownym spojrzeniem. — Ręka mi się omsknęła... — Uśmiechnęła się niewinnie.

— Czyżby? — Dziewczyna nerwowo przytaknęła. — I całkiem przypadkiem sięgnęła po poduszkę i się zamachnęła?

— No tak? Przecież to logiczne. — Dalia rozłożyła dłonie i pokręciła teatralnie głową.

— Nie rób tego więcej. — Burknął. — Dziesięć minut i widzę cię na dole.

Declan zniknął na korytarzu, a ona w końcu mogła wypuścić spomiędzy warg długi oddech. Potem wstała z łóżka i zbliżyła się do okna. Cóż nie była w stanie uciec tą drogą, spuściła głowę i pomaszerowała w stronę szafy. Wyjęła ubrania, a gdy odnalazła wcześniej wspomniany komplet bielizny – kącik jej ust drgnął – wzięła go i zniknęła w łazience.

Po ponad trzydziestu minutach Dalia zeszła do kuchni, gdzie odnalazła Payton i Declana. Pili kawę, a gdy zauważyli dziewczynę ich spojrzenia automatycznie spoczęły na niej.

— Nie mówiłaś, że chcesz wrócić do tańca. — Zauważyła rozanielona Payton na co Dalia wywróciła oczami.

— Bo nie chcę. Twój sąsiad jest po prostu niezrównoważony psychicznie. — Burknęła czując na sobie chłodne spojrzenie niebieskich oczu. — Porywa mnie.

Do utraty tchu [18+]Where stories live. Discover now