Rozdział 12

2.7K 235 27
                                    

Dalia z cichym westchnieniem przeciągnęła się w łóżku, by po kilku chwilach uderzył w nią otępiający ból głowy. Dziewczyna syknęła pod nosem i uchyliła zmęczone powieki, by jasne światło wpadające przez wielkie okno spotęgowało ból.

— Świetnie. — Mruknęła. — Kac morderca... — Zakryła twarz dłońmi.

Panna Walker zmusiła się do siadu i dopiero, kiedy zauważyła w co jest ubrana, niemal pisnęła w zdezorientowaniu. Rozejrzała się po pokoju i z ciężko bijącym sercem zajrzała pod materiał zielonej bluzy, by upewnić się, że ma na sobie bieliznę. Może nie wypiła dużo ale zmęczenie i ogólnie złe samopoczucie przez rozmowę z matką, wystarczyło by urwał jej się film. Dlatego jedyne pytanie jakie jej się nasuwa to:

— Gdzie ja kurwa jestem? — Wymamrotała, siadając na skraju łóżka.

Chciała się szybko przebrać i poszukać wyjścia, jednak z przerażeniem odkryła, że jej ubrania zniknęły, a zamiast ortezy, znalazła stabilizator i wszystko stało się jasne.

— Ten cholerny, szeryf...

Dalia ubrała stabilizator, palcami wygładziła  potargane włosy, mocniej naciągnęła bluzę, która sięgała jej niemal do kolan i chwyciła kule by w końcu wstać. Wzięła w płuca haust powietrza, jednak zanim wyszła postanowiła wyjrzeć przez okno. Kąciki jej ust mimowolnie powędrowały ku górze, gdy promienie wschodzącego słońca, słupami przedzierały się przez korony drzew, sprawiając, że krople rosy i mgła unosząca się nisko nad trawą, były o wiele wyraźniejsze.

Rudowłosa szybko otrząsnęła się z chwilowego zawieszenia i wyszła z pokoju, kierując się prosto na dół, mając nadzieję, że w kuchni zastanie Declana. Przeczucie jej nie zawiodło, bo już na schodach usłyszała hałasy dobiegające właśnie stamtąd. Dziewczyna zmarszczyła brwi, przybrała poważny wyraz twarzy i bezceremonialnie weszła do środka.

— Możesz mi wytłumaczyć co ja tutaj robię, gdzie są moje ubrania i czemu zamiast ortezy mam stabilizator... — Głos uwiązł jej w gardle gdy przed kuchenką odnalazła mężczyznę. Oczywiście jej reakcja nie była spowodowana typowo jego osobą, a raczej jego prezencją.

Dalia zacisnęła usta w wąską linię, gdy nie zdołała zapanować nad swoją reakcją i jak ostatnia idiotka uśmiechnęła się na widok Declana w samych spodniach. Odwróciła wzrok od jego rozbudowanych ramion dopiero kiedy postanowił odwrócić się w jej stronę. Mężczyzna wsparł biodra o kuchenny blat skrzyżował dłonie na klatce i uniósł wyżej głowę, by ich spojrzenia się spotkały.

— Co mówiłaś? — Uśmiechnął się kącikiem ust.

— Już ty dobrze wiesz co mówiłam. — Burknęła.

— Więc... okazałem ci moje wielkie i łaskawe serce, żebyś nie została zamordowana przez Payton i postanowiłem cię przenocować. — Dalia wywróciła oczami. — Poprosiłaś o bluzę, więc rano zabrałem twoje ubrania i wrzuciłem do prania, żeby nie pomylono cię z menelem, a ortezę wyjebałem na śmietnik.

— Że co zrobiłeś?! — Krzyknęła.

— Kilka minut temu zabrała ją  śmieciarka. — Uśmiechnął się z widocznym zadowoleniem.

— Ale... dlaczego? Nie miałeś prawa. — Wycedziła, mierząc go z widocznym rozdrażnieniem.

— Uznajmy to za terapię wstrząsową.

— Żebym ja ci zaraz nie zrobiła terapii elektrowstrząsowej ty upierdliwy dupku!

— Później mi podziękujesz. Nosiłabyś ją do końca życia, a teraz nie musisz się już zastanawiać kiedy nastąpi odpowiedni moment by ją odstawić. — Dalia zacisnęła zęby, bo chcąc nie chcąc od dłuższego czasu nad tym myślała, ale ostatecznie zawsze brakło jej odwagi.  — Siadaj zjesz śniadanie. Będziesz chciała się wykąpać? — Dalia wykrzywiła wargi w grymasie i po chwili zgodnie przytaknęła. Nie miała jeszcze okazji przejrzeć się w lustrze, ale była niemal pewna, że wyglądała jak siedem chodzących nieszczęść.

Do utraty tchu [18+]Where stories live. Discover now