Rozdział 1

2.7K 210 35
                                    

Obecnie.

Hazel gorączkowo krążyła po kuchni i co chwilę zerkała na męża, który rozmawiał przez telefon z ich ostatnią deską ratunku. Od wypadku Dalii minęły dwa miesiące. Dwa miesiące pełne płaczu, krzyku, bezsilności i bólu. Wiedzieli, że ich córce ciężko będzie odnaleźć się w tej rzeczywistości, ale w najgorszych koszmarach nie sądzili, że się podda.

Rana pooperacyjna jest już wygojona, a prześwietlenia pokazują, że wszystko idealnie się zrasta, problem jest taki, że Dalia nie chce ćwiczyć. Nie widzi sensu w ćwiczeniach skoro i tak będzie kaleką, a Hazel nie może już dłużej patrzeć, jak jej jedyne dziecko gaśnie w oczach. Jeśli nie będzie ćwiczyć pogorszy swój stan, mięśnie zaczną zanikać, jej noga stanie się wiotka, a wtedy zgaśnie już ostatni promyk nadziei na jej powrót do tańca.

Taniec... już nawet o tym nie chce słyszeć. Całymi dniami przesiaduje w fotelu przy oknie w swoim pokoju i tępym wzrokiem obserwuje zmieniającą się pogodę. Jej znajomi odwiedzają ją sporadycznie, choć obiecali, że będą ją wspierać. Hazel nie ma pojęcia czy to jej znajomi po prostu nie mają czasu lub nie chcą przychodzić czy nie przyczyniła się do tego Dalia. Ostatnio stała się nieznośnie wredna. Próbuje wszystkich do siebie zrazić twierdząc, że lepiej jest jej samej.

- Zgodziła się. - Hazel zatrzymała się, słysząc słowa męża, a po jej policzkach momentalnie popłynęły łzy szczerej ulgi. - Powiedziała, że może przyjechać nawet dzisiaj.

- Mam nadzieję, że ona przemówi jej do rozumu. Ja już nie mam pojęcia jak powinnam z nią rozmawiać. - Przyznała.

- Spokojnie, Payton sobie z nią poradzi... w najgorszym wypadku się pozabijają. - Colton przytulił żonę.

- Naprawdę sądzisz, że twoja matka byłaby w stanie zabić swoje oczko w głowie? Kocha ją bardziej niż ciebie. - Mruknęła. - Bez obrazy.

- Och, nic nie szkodzi. Ta stara raszpla dała mi to do zrozumieniu już niejednokrotnie. - Hazel nie zdołała zapanować nad rozbawieniem. Odchyliła głowę by spojrzeć mężowi w oczy i skraść mu szybkiego całusa.

- Chodźmy jej powiedzieć... - Złapała go za nadgarstek i pociągnęła do wyjścia z kuchni, a przynajmniej miała taki zamiar, bo mężczyzna ani drgnął.

- Niech ona zejdzie. Schody to też jakieś ćwiczenie. - Zauważył. - Zawołam ją, a ty sobie usiądź.

Po kilku minutach Colton wrócił do kuchni i usiadł przy stole, obok swojej żony. Małżeństwo spojrzało po sobie, kiedy usłyszeli siarczyste przekleństwo i niezbyt ciche schodzenie po schodach. Dalia stanęła w wejściu do pomieszczenia, wzięła głębszy wdech i wygładziła roztrzepane kosmyki swoich włosów. Ścisnęła mocniej uchwyty kul i doczłapała do stołu przy którym również usiadła.

- Lekarz mówił, że nie musisz już chodzić przy kulach. - Zauważyła Hazel.

- Szkoda, że nie powiedział, że bez nich będzie bolało tysiąc razy mocniej. - Wymamrotała. - Niech mi da leki przeciwbólowe, to z chęcią je odstawie.

- Dobrze wiesz, że nie możesz wszystkiego załatwić lekami. Są już za mocne. - Dalia cicho odetchnęła.

- Po co miałam zejść? - Zmieniła temat.

- Rozmawiałem z twoją babcią. - Rudowłosa oparła się w krześle i mrużąc oczy, skrzyżowała dłonie pod biustem. - Powiedziała, że ostatnio coraz ciężej jest jej wykonywać codzienne czynności i chciałaby kogoś do pomocy, a że ja z twoją mamą chodzimy do pracy, to pomyśleliśmy o tobie...

- Payton powiedziała, że sobie nie radzi? - Mruknęła z nieprzekonaniem. - Na pewno jesteś jej synem? - Colton wywrócił oczami. - Ta stara raszpla jest w stanie przekopać pół ogrodu sama, bo cytuję: Jestem silną niezależną emerytką. Nie potrzebuję hydraulików, bo jeszcze wsadzą nie w tę dziurę co trzeba. - Hazel roześmiała się cicho.

Do utraty tchu [18+]Where stories live. Discover now