Rozdział 2

210 9 12
                                    

Gdy tylko wróciłam do Akademii wszystko opowiedziałam wujkowi. Był pod wrażeniem tego, że książę Vincent mnie uratował ale był mu również wdzięczny. Uśmiechnęłam się na wspomnienie tego.

nie wiem co bym zrobił, gdyby ciebie tu zabrało Ado. Jesteś moją jedyną rodziną. — powiedział mocno mnie przytulając. Otarł łzy z mojego policzka i pocałował mnie w czoło. — kocham cię Ada, jesteś moim oczkiem w głowie. — dodał po chwili.

— też cię kocham Profesorze wujku Klesie — odpowiedziałam, równie mocno go przytulając.

Mimo wszystko brakowało mi tego. Bycie wychowywanym przez samą matkę jest bardzo uciążliwe, każde dziecko potrzebuje ojca do wychowania. Po jego zniknięciu brakowało mi kogoś, kto wypełni moją pustkę w sercu. Nie zajmie jego miejsca, ale da mi poczucie bezpieczeństwa. Wujek właśnie sprawił, że tak się stało. Cieszyłam się, że go poznałam.

Leżałam właśnie w łóżku gdy podszedł do mnie Albert.

— coś się stało? — zapytałam patrząc na niego. W przeciągu tych 3 lat zmienił się niby niewiele, ale bardzo wyprzystojniał. Wyostrzone kości policzkowe, pełniejsze usta, dłuższe zawsze ładnie spięte śnieżne włosy... był wyższy i lepiej zbudowany. W końcu nie był już takim dzieckiem. Jego głos różnisz się zmienił, był głęboki.

— w sumie to... — przerwał na chwilę. Spojrzał na mnie jakby próbując wyczytać czy może mi zaufać. Po chwili ciszy w końcu się odezwał. — możemy porozmawiać na osobności? Gdzieś z dala od wszystkich? — zapytał niezbyt pewny. Kiwnęłam głową wstając z łóżka i kierując się z Albertem w nasze miejsce, o którym nikt nie wiedział. Był to opuszczony pokój do którego nikt nie wchodził, właśnie dlatego zawsze tam przesiadywaliśmy. Przeważnie właśnie tam odbywały się nasze "poważne" rozmowy, dlatego idąc tam trochę się stresowałam.
Zastanawiałam się czy może coś zrobiłam? Ale nie przychodziło mi na myśl nic, w ostatnim czasie trochę pogorszył nam się kontakt, dlatego jeszcze bardziej się stresowałam.

Po chwili byliśmy już na miejscu. Usiadłam na dywanie po turecku tak jak zawsze miałam w zwyczaju a na przeciwko usiadł również po turecku Albert.

Chłopak westchnął po czym omijając mojego wzroku zaczął mówić.

— gdy tylko się tu pojawiłem byłaś i jesteś moją jedyną i najlepszą przyjaciółką, Ado. Zawsze mogłem na ciebie liczyć a ty nigdy mnie nie zawiodłaś. Super się dogadujemy i w ogóle... napewno zauważyłaś, że od wojny... od dnia w którym stanąłem pod twymi drzwiami... zauważyłaś, że moje nastawienie do ciebie się zmieniło. I nie jest to spowodowane tym, że coś zrobiłaś, bo nic nie zrobiłaś. — mówił powoli i spokojnie a ja uważnie go słuchałam. Cały czas omijał mojego wzroku, co dało mi trochę do myślenia. Chyba nawet wiem, do czego zmierza... — tu chodzi o mnie. Po prostu... — zatrzymał się na chwilę po czym wstał i odwrócił się do mnie tyłem byleby na mnie nie patrzeć. — nigdy nie czułem tak silnych uczuć do kogoś jak czuję do ciebie... ja... Ado, ja chyba się w tobie zakochałem. Nie chciałem ci tego mówić na początku ponieważ nie chciałem zniszczyć naszej relacji, tego co budowaliśmy tak długo, ale nie mogę dłużej tego przed tobą ukrywać Ada. — odwrócił się do mnie przodem i w końcu spojrzał mi prosto w oczy. — kocham cię. — szepnął.

Nie wiedziałam co powiedzieć. Pierwszy raz miałam wrażenie, że odebrało mi mowę. Zawsze traktowałam go jak przyjaciela, nigdy jako kogoś więcej. Po prostu... nie byłam na to gotowa. Nie chciałam tego. Nie wiedziałam jak mam mu powiedzieć, że nie czuję tego samego. Nie chciałam go ranić, ale również nie chciałam mu robić nadziei. To było Sukowate. Bardzo nie lubiłam takich sytuacji, po prostu... nie moja wina, że nie czuję tego samego... prawda?

Masz całkowitą rację Ado... powiedz mu prawdę. Nie owijaj w bawełnę.

I ponownie w głowie usłyszałam głos Vincenta. Moja wyobraźnia już płata mi figle, ale postanowiłam, zrobić tak jak podpowiadał ten głos. Nie chciałam mu robić nie potrzebnej nadziei, bo wiem, ze wtedy bardziej by go to bolało. Postanowiłam więc powiedzieć Prawdę. Również wstałam i odeszłam kawałek dalej w głąb pokoju.

— nie chcę cię ranić, ale nie chcę tez ci robić nadziei... Ale ja... ja nie czuję tego samego Albert. Po prostu zawsze traktowałam cię jako przyjaciela nie jako osobę, z którą chciałabym przeżywać te wspaniałe chwile. Ja kocham cię, ale jako przyjaciela. Nie kogoś więcej. Przepraszam Albercie. — powiedziałam szybko po czym go wyminęłam i jak najszybciej wyszłam z pokoju. Szłam przed siebie myśląc o wszystkim byleby nie o tym, że właśnie przed chwilą Albert wyznał mi miłość.

Szłam w nieznanym sobie kierunku. Nie bardzo wiedziałam gdzie, ale chciałam znaleźć się z dala od Alberta. Trudno byłoby mi na niego spojrzeć, wiedząc, że czuję do mnie coś więcej niż tylko przyjaźń. To było dziwne uczucie. Przyjaźnisz się z kimś od kilku lat i nagle dowiadujesz się, że ta osoba cię kocha. Nie rozumiałam tego. A może jednak po prostu nie chciałam tego rozumieć? Sama nie wiem.

Akademia Pana Kleksa - Ada x VincentWhere stories live. Discover now