No to chyba nie wracamy do domu.

1.1K 66 12
                                    


LISSE

Stanęłam właśnie przed urokliwym potokiem. Byłam na niewielkiej polance, okolonej ciemnymi drzewami. Pomiędzy kilkoma z nich było zagłębienie. Podeszłam w tamtą stronę. Okazało się idealne do zorganizowania pikniku. Z chęcią bym się położyła, lecz ziemia była wilgotna i zmarznięta. A szkoda, odpoczęłabym, bo lekko pobolewały mnie nogi. Włączyłam więc telefon, aby zrobić pinezkę na mapach. Nie było jednak zasięgu. Postanowiłam więc zrobić coś lekko odklejonego. Weszłam na drzewo. We wspinaczce byłam zajebista, więc prędko znalazłam się kilkanaście metrów nad ziemią. Znalazłam wygodne gałęzie na których usiadłam, opierając się o pień drzewa. To miejsce było niesamowite. Ogromne drzewo, na które łatwo się wspiąć, rozłożyste, grube gałęzie. Chętnie będę tu przychodzić, jeśli trafię. I wtedy naszła mnie pewna myśl. Mogę zgubić drogę. Nie mam zasięgu, więc włączenie lokalizacji nic nie da. Zgubię się. Las ciągnie się kilometrami, chyba, że znajdę ogrodzenie posesji. Mimo wszystko, nawet wtedy było by ciężko z dotarciem do willi. To z pewnością mnóstwo kilometrów. Wyciągnęłam telefon przed siebie. Zaczął mnie ogarniać niepokój...

SHANE

Licznik pokazywał około 70 km na godzinę. Po pierwsze, nie chciałem przeoczyć ewentualnych śladów Lisse. Po drugie, szkoda by było rozjebać motor. Bo zjechałem już w wydeptaną leśną ścieżkę. Razem z Tonym ustaliliśmy, że jeśli są dwie drogi, w prawo i lewo, jeśli się patrzy stojąc przed domem, to Lisse poszła jedną z nich. Więc ja pojechałem w lewo, Tony w prawo. Problem w tym, że drogi zmieniały się w leśne ścieżynki. Które się rozwidlały.

Nim jednak zacząłem zamartwiać się rozwidleniem, majaczącym kilkaset metrów dalej, mój wzrok przykuł przedmiot leżący kilkadziesiąt metrów przede mną. Mimo zapadającej szarości, był dobrze widoczny. Zwolniłem i zeskoczyłem z motoru.

Bransoletka Lisse. Jedna z licznych, jakie posiadała. Trzęsącymi się z przejęcia dłońmi, wyciągnąłem telefon.

- Tony. Znalazłem jej bransoletkę...

- Już jadę.

Nie wiem jakim cudem mój pojebany braciszek dotarł do mnie w 6 minut, skoro do przebycia miał ponad 10 km niezbyt łatwej trasy. Ale nie wnikałem.

LISSE

Po kilku nieudanych próbach zadzwonienia do kogokolwiek z rodzeństwa, zrezygnowana oparłam głowę o pień drzewa. Od niechcenia włączyłam telefon. Już 16.30 nie ma szans, że dotrę na czas. Chociaż, są tak nadopiekuńczy, że pewnie zapomnieli o kolacji i zamartwiają się na śmierć. tym bardziej powinnam wracać. Przemyślałam to co trzeba. Wypłakałam się za te wszystkie razy kiedy nie wolno mi było tego zrobić. Czułam się... świeżo. Zaczęłam powoli schodzić, mimo, że wolałabym tam zostać. Jednak wręcz przerażała mnie wizja biegu w nocy do domu, tym bardziej, że nie znałam drogi. Niechętnie więc chwytałam dłońmi kolejne gałęzie. Jednak w tym momencie usłyszałam strzały. I to całkiem blisko mnie. Przerażona przylgnęłam d pnia, około 5 metrów nad ziemią. Po chwili z mroku wyłonił się kordon, ubranych w czerń strzelców. Starałam się panować nad oddechem, aby nie zdradzić swojego położenia. Oliwkowy dres nie odcinał się na tle roślinności, więc była szansa, że mnie nie zobaczą, nawet jeśli spojrzą w górę. A właśnie, to niesamowite...jak rzadko ludzie spoglądają w górę.

W tym momencie wydarzyły się dwie rzeczy. Usłyszałam ryk motoru. Nie mogły być to posiłki dla ludzi pode mną, bo również tak jak ci, zachowywaliby się cicho. Więc w związku z tym, że wiedziałam o pasji Tony'ego do motorów, zakładałam, że to on. Może nawet z którymś z braci. Nie wiedziałam czy cieszyć się czy nie. Jednak gdy spostrzegłam poczynania uzbrojonych ludzi pomiędzy drzewami, stwierdziłam, że to drugie.

Włamywacze, czy kim tam byli, stanęli w zwartej grupie. Sześciu z nich wystawiało karabiny w stronę źródła dźwięku. Tak jak wcześniej sporadycznie wypuszczali po kilka kulek na raz, teraz stanęli w ciszy. Domyśliłam się jednak, że nie mają pokojowych zamiarów wobec moich braci. Bo teraz już byłam prawie pewna, że to oni. Chciałam coś zrobić. Cokolwiek. Ale strach mnie paraliżował. Może to i dobrze. Dzięki temu nie zrobiłam nic głupiego.

TONY

Jechałem razem z Shanem. Zbliżaliśmy się do rozwidlenia. Nie miałem pojęcia którą z dróg wybrać. Jednak gdy usłyszeliśmy strzały spojrzeliśmy po sobie, wiedząc już jaki kierunek obierzemy.

- Nie... - Wyszeptałem, widząc, że usta mojego bliźniaka układają się w ten sam wyraz. Pierwszy raz w życiu tak bardzo się przeraziłem. Kurwa, nawet bardziej, niż wtedy, gdy Dylan przyjebał mi cegłą. Może dlatego przyśpieszyłem do ponad 180 km/h. To było śmiertelnie niebezpieczne. Wiedziałem. Ale jebać. Jakimś cudem usłyszałem jak Shane drze mordę, abym zwolnił. Widziałem jak wyciąga telefon i do kogoś dzwoni. Japierdolę, mam nadzieję, że Lisse nic się nie stało. Tak bardzo chciałem zobaczyć ją bezpieczną.

Wjeżdżaliśmy z Shanem w coraz głębszy las. Tu już nie było wyjeżdżonego terenu. Mimo, że zwolniliśmy, nadal z zawrotną prędkością pokonywaliśmy drogę. Strzały umilkły, lecz my już wiedzieliśmy, w jakim kierunku mamy jechać. Bałem się. Czy znajdę ją żywą.  Niespodziewanie wyjechaliśmy na jakąś niewielką polanę, usianą rzadkimi drzewami. Pośrodku niej stała grupa uzbrojonych ludzi. W panice zeskoczyłem z motoru, Shane tuż za mną. Rozglądaliśmy się na wszystkie strony. Przeczesywaliśmy wzrokiem otoczenie. Nigdzie nie widziałem Lisse. Dopiero po chwili zauważyłem, że jest w nas wycelowane 6 karabinów. Przystanąłem, Shane wraz ze mną.

Ta gorsza bliźniaczka Rodzina Monet.Where stories live. Discover now