Emocje.

1.1K 69 22
                                    


LISSE

Trzasnęłam drzwiami. Trzęsły mi się ręce. Nie wiedziałam co mam robić. Dosłownie.

Myśli w głowie tworzyły niezmierzony mętlik. Nie radziłam sobie, nie potrafiłam tego wszystkiego udźwignąć. Pewnie każdy zna tę chwilę, w której świat pędzi, a jednocześnie ma się wrażenie, jak gdyby sekunda trwała wieczność. Kiedy liczy się tylko ostatnie 5 minut, nie patrzy się na nic, żyje się czymś co dopiero nastąpiło. Jeszcze nie nauczyłam się z tym radzić. Mimo, że jak na razie potrafiłam uspokoić każdego, przeżywającego atak paniki, odwieść od samookaleczania, samobójstwa. Byłam terapeutką dla wszystkich, tylko nie dla siebie... I właśnie w tym tkwił problem. Jeśli komuś pomagałam, nie był samotny, pozostawiony sam sobie. A ja...? Ja... zawsze, byłam sama. Kocham samotność, lecz nie w takich momentach. W brew pozorom, też mam uczucia, moje serce nie jest zimnym głazem.

Skuliłam się na łóżku. Nie płakałam. Z pewnością wiele osób, jak nie zdecydowana większość, na moim miejscu, wylewało by morze słonych łez. Ja nie umiałam. Stało się? Stało. Powiedziała coś, co nawet nie jest prawdą, więc w taką wyssaną z palca bajeczkę, jak ta, ciężko wierzyć. Ciężko brać do siebie, w moim przypadku oczywiście. Nie przejęłam się tym za bardzo. Po prostu... trzymałam już w sobie tyle emocji, że pozwoliłam kilku łzom wypłynąć na policzki.

Teraz były już suche. Nie zamierzałam się rozkleić. Nie było nawet po co. To serio niezbyt mnie zabolało, ale gromadzone emocje, żal, złość, smutek i przerażenie, w końcu z wolna poczęły się ze mnie wylewać... Wiedziałam, co zrobić aby się ich pozbyć.

TONY

Zapadła kompletna cisza. Razem z braćmi powoli popatrzyliśmy po sobie. Nikt się nie ruszał. Jakby świat stanął w miejscu na jebane kilka sekund. Kurwa.

Mój wzrok zatrzymał się na Hailie. Wyglądało na to, że dopiero zdała sobie sprawę, co powiedziała. Pierdolona szmata. Jak mogła coś takiego powiedzieć!?

Trzasnęły drzwi. Nie poszedłem na górę, bo miałem zaufanie do Lisse. Nic sobie nie zrobi. Raczej. Przynajmniej tyle zdołałem wywnioskować, po nieco bliższym poznaniu jej.

- Will, zaprowadź ją do pokoju. - Powiedział Vince, ruchem podbródka wskazując na Hailie. Jego lodowaty głos przeciął pomieszczenie. - Masz 15 minut na doprowadzenie się do porządku, a następnie zapraszam do mojego gabinetu. - Hailie nie odpowiedziała, tylko ulegle pozwoliła się Willowi zaprowadzić na górę. Miałem ochotę ją jebnąć. Płakała, a teraz pewnie będzie robić z siebie pokrzywdzonego bachora przy Willu. A to nie ona cierpiała, to nie ona tak naprawdę potrzebowała uwagi. Przetarłem twarz dłonią. - Tony, Shane, pójdziecie do Lisse? Jeśli będzie czuła się na siłach, możecie wieczorem wpaść i zdać sprawozdanie, z tego co wydarzyło się w nocy. Ufam, że odpowiednio się nią zajmiecie.

Skinąłem głową i pociągnąłem bliźniaka za sobą, po schodach. Słyszałem jeszcze, że Vince każe  Dylanowi robić herbatę czy coś. Więc najprawdopodobniej, zaraz do nas dołączy.

Popatrzyłem na Shane'a, miał zaczerwienione oczy i zaciśniętą szczękę.

- Shane, spokojnie, zaraz pogadamy z Lisse, będzie okej. - Zapewniłem go. Zerknął na mnie i lekko się uśmiechnął. Ścisnąłem jego ramię i nacisnąłem klamkę od drzwi Lisse. Szczerze, nie czułem się, jakbym wchodził do pokoju małego dziecka, które trzeba pocieszać, aż się kurwielca dostanie. Ani do pokoiku młodszej, denerwującej siostry, którą trzeba się nagminnie opiekować. Miałem raczej wrażenie, że Lisse jest nam równa... i wiekiem, i tak ogólnie. Że ją akceptuję i traktuję ją raczej jak trojaczkę, czy coś.

LISSE

Zamek od drzwi kliknął cicho.

- Liss.- Powiedział smutnym głosem Shane.

- Jest okej. - Powiedziałam, bo rzeczywiście zaczynałam się uspokajać.

Oparłam się na łokciach i odrzuciłam kołdrę. Popatrzyłam na braci.

- Chodźcie. - Powiedziałam wyciągając ręce i posyłając im jak na razie, lekko wymuszony uśmiech.

Shane zachęcony podszedł do mnie i uniósł mnie, a następnie mocno do siebie przytulił. Odwzajemniłam uścisk.

- Dobra, stawiaj mnie. - Powiedziałam i odsunęłam się lekko. - Shane, nie płacz... - Powiedziałam, ujrzawszy na jego policzkach łzy. - Hej... naprawdę, nie masz się czym przejmować.

- To nie powinno się wydarzyć. Ty, ja Shane... My wszyscy jesteśmy na to za młodzi. Żadne z nas nie powinno przez to przechodzić. - Powiedział Tony. Usiedliśmy na łóżku.

- Tony ma rację. Do czego to dochodzi. - Westchnął przez łzy Shane. - Przeżywałaś w domu piekło, przyjeżdżasz do Pensylwani i musisz całować się z jakimś chujem, żeby ratować nam życie. Boże, przepraszam cię Liss. - Tu Shane snów zaczął płakać. - Nikt nie wie, czy następnym razem naprawdę któremuś z nas nie stanie się krzywda. Chodzi głównie o ciebie...

- Wiem, że się o mnie martwicie, ale jak widzicie, poradziłam sobie. I nie wolno wam się o nic winić. To ja zawiniłam... - Powiedziałam gładząc Shane'a po włosach i Obejmując Tony'ego. - Wyłączyłam kamery. Lokalizację również. Ucieczka z domu była nieodpowiedzialna i główniarska. Nie powinnam była tego robić, lepiej by było gdybym powstrzymała emocje.

- To nie jest wina żadnego z nas. - Uciął stanowczo temat Tony. Cały czas zachowywał się nerwowo. Było to po nim widać. - Jeśli czujesz się na siłach, Vince chciał widzieć się z nami w bibliotece. - Dodał spiętym tonem.

- Nie mam siły, jutro to zrobię. - Powiedziałam i ziewnęłam.

Jeszcze chwilę rozmawialiśmy, a później wszedł Dylan. Był okropnie zmartwiony, milion razy przepraszał mnie, że mi nie zaufał, i ciągle wypytywał czy dobrze się czuję. W końcu zostawił jakąś paczkę żelek i herbatę, a następnie razem z Shane'm wyszli do siebie. Tony siedział u mnie na łóżku i przeglądał komórkę.

- Idę się umyć. - Powiedziałam wychodząc z garderoby z piżamą.

- Okej. - Mruknął mój jakże rozmowny braciszek.

Wywaliłam oczami i weszłam do łazienki.

Ta gorsza bliźniaczka Rodzina Monet.Where stories live. Discover now