6. I wtedy uderzył huragan

13 4 9
                                    

— Tak babciu przyjedziemy jutro. — powiedział George do telefonu, a z jego twarzy nie znikał uśmiech. Ostatnio odwiedzali ją nieco rzadziej przez nadmiar obowiązków i Willa, który miał problemy w szkole, przez co, co chwilę dostawali telefony od jego nauczycieli. — A rodzice? — powtórzył pytanie kobiety, jednocześnie zastanawiając się jak na nie zareagować. — Są w delegacji i wracają dopiero za dwa dni. — odpowiedział, próbując brzmieć wiarygodnie. Wiedział, że nie mógł powiedzieć prawdy. Nie mógł przyznać, że ostatnio częściej nie ma ich w domu niż są. Zdawał sobie sprawę, że złamałby jej tym serce.

— Nie możemy cały czas jej okłamywać. — chłopak usłyszał za sobą, gdy tylko się rozłączył. Odwrócił się, spoglądając na swoją siostrę, która stała w progu drzwi.

— Wiem, ale nie możemy też pozwolić, żeby poznała prawdę. Wystarczy już, że rodzice zostawili nas i Willa, nie musi wiedzieć, że i ją mają gdzieś. — wyrzucił z siebie sfrustrowany.

— Nie jesteś w stanie ochronić wszystkich przed całym złem tego świata, George. 


***


Dni ostatnio mijały coraz szybciej, niemal tak szybko, niczym błyskawice rozdzielające niebo podczas burzy. Był już początek października, co oznaczało, że minął już miesiąc odkąd Logan, Mike, Chris przyjechali do Jersey City i jak na razie wszystko szło po ich myśli. Z Jakiem dogadywali się tak, jakby znali się co najmniej parę lat, co bardzo ułatwiało im wspólne mieszkanie. Udało im się nawet przekonać do siebie jego przyjaciół, chociaż... nie wszystkich. Mimo, że George i Katie z chęcią się z nimi widywali i od początku bardzo polubili, to Alexa cały czas pozostawała nastawiona do nich sceptycznie. Niekiedy próbowała z nimi rozmawiać, ale nie mogła pozbyć się wrażenia, że coś jest nie tak. Miała co do nich złe przeczucie, a szczególnie do jednego z nich.

Jednak oprócz tego wszystkiego wszystko wydawało się biec swoim tempem. Jednak spokój nie mógł trwać zbyt długo. A tak już bywało, że w Jersey City zawsze po słońcu rozpętywała się burza. Tak było i tym razem, a piorun uderzył w momencie, w którym nikt nie był na to przygotowany. Bo było zbyt spokojnie...

I wtedy uderzył huragan.

Październikowy poniedziałek mijał Alexie tak, jak zwykle. Najpierw szkoła i lekcje, na których głównie rozmawiała z Katie i odliczała godziny do opuszczenia tego budynku. Na stołówce tego dnia o dziwo udzielała się znacznie bardziej, niż zwykle. Może to za sprawą nieobecności pewnego szarookiego chłopaka, a może po prostu miała lepszy humor. Od incydentu w jej domu nie rozmawiali prawie w ogóle i nie wyglądało, żeby któremuś z nich to przeszkadzało. Zdarzało się, że ten sarkastycznie skomentował jej wypowiedź podczas lunchu, jednak nie doprowadziło to do choćby małej sprzeczki. Zachowywali się, jakby się nie znali. Bo  w rzeczywistości dla siebie nawzajem nie istnieli.

Alexa siedziała właśnie na lekcji matematyki, gdy poczuła, jak telefon w jej kieszeni kilkukrotnie wibruje. Wyciągnęła go tak, aby nauczycielka nie zauważyła, a na ekranie dostrzegła kilka nieodebranych połączeń od George'a i wiadomości o treści: 

"Odbierz ten cholerny telefon"

"Alex to naprawdę ważne!"

Widziała, że znów do niej dzwoni więc zapytała o wyjście do toalety, na co kobieta niechętnie się zgodziła, mówiąc jej, żeby jak najszybciej wróciła. Gdy tylko wyszła z klasy odeszła parę kroków, stając przy oknie z widokiem na szkolny dziedziniec. Już chciała wybrać numer swojego brata,  ale ten był szybszy, bo gdy tylko otworzyła kontakty na ekranie pokazało jej się przychodzące połączenie. Kliknęła zielona słuchawkę, nie wiedząc jeszcze, co ten telefon niesie ze sobą. Przystawiła komórkę do ucha i zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, usłyszała głos brata.

Our DestinyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz