10. Edmund Black

7 4 0
                                    

Siedemnasty listopada. Tego ranka w mieszkaniu chłopców panowała niesamowicie dobra atmosfera. Chris wstał jako pierwszy, budząc przy tym wszystkich swoich współlokatorów. Zaraz po tym wrócił do kuchni, gdzie przygotowywał śniadanie. Gdy nareszcie pozostała trójka weszła do pomieszczenia, zajmując miejsca przy stole, szatyn wyciągnął z piekarnika pizzę, którą kupił zeszłego wieczoru. Postawił gotowe danie na środek stołu i sam usiadł na wolnym krześle.

— Ta pizza jest zamarznięta w środku. — mruknął Logan, który niemalże połamał sobie na niej zęby. Odrzucił trzymany w ręce kawałek na talerz, tak samo jak Mike i Jake. Jednak jego słowa w żaden sposób nie uraziły zielonookiego. Nadal jadł swoją porcję, co przychodziło mu z lekką trudnością przez odłamki lodu, które mocno zgrzytały w jego ustach. — Zaraz musimy się zbierać.

— Gdzie idziecie? — zapytał Jake, nie mając pojęcia o planach współlokatorów. Wiedział, że wczesna pobudka, a także radosna atmosfera, którą nie zepsuł nawet niejadalny posiłek, muszą coś znaczyć.

— Jedziemy na targi czarodziejów do Brooklynu. — wyjaśnił czarnowłosy, podgrzewając za pomocą rąk swój kawałek pizzy, na który nabrał ochoty. Słysząc słowa chłopaka, blondyn wciąż nie wiedział, czym ów zdarzenie jest. Posłał więc jemu, jak i siedzącemu obok Allenowi pytające spojrzenie. — To coroczne wydarzenie z okazji dnia czarodziejów. Od rana będzie można kupić różne magiczne przedmioty, wziąć udział w czarodziejskich atrakcjach i zobaczyć pokazy. A wieczorem odbędą się występy czarodziei, którzy specjalizują się w tego rodzaju widowiskach. Co roku zabieramy na nie siostrę Chrisa. Uwielbia je. — wytłumaczył, a Jake z każdym słowem był coraz bardziej zachwycony. — Chcesz iść z nami?

— Jasne! O której jedziemy? — nie trzeba było pytać go dwa razy. Nie mógł tego przegapić, tym bardziej, że zapewne będzie tam jedynym zwyczajnym człowiekiem. On sam wśród setek jak nie tysięcy czarodziei? Był podekscytowany, choć starał się tego nie okazywać. Magia była dla niego czymś niesamowitym i jednocześnie nieosiągalnym. Wiedział, że nigdy nie będzie mógł przekonać się, jak to jest rzucać zaklęcia, ale chciał, chociaż na jeden moment poczuć się jakby jednak mógł.

— Za dwie godziny mamy pociąg. — oznajmił Chris, poprawiając swoją koszulkę. Jake kiwnął głową na znak, że rozumie, po czym poszedł się przebrać. A pozostała trójka siedziała, planując dzisiejsze wydarzenie i próbując zjeść pizzę.

Gdy nareszcie ich stopy stanęły na brooklyńskiej stacji, w końcu odetchnęli z ulgą. Wrócili do domu, w którym nie musieli się ograniczać. Do miejsca, gdzie nie obowiązywały ich żadne zasady. Nie tracąc czasu, ruszyli na osiedle zamieszkiwane przez rodzinę Chrisa. Po drodze rozmawiali, przyglądając się bawiącym dzieciom i innym czarodziejom używającym magii. Dla Jake'a wszystko było takie magiczne i wspaniałe. Budynki wydawały się bardziej zadbane, trawa bardziej zielona i po prostu wszystko było tu lepsze. Magiczne.

Rozglądał się na wszystkie strony, widząc, jak niemal wszyscy używają czarów, jak gdyby do tego właśnie zostali stworzeni. Kolorowe, mieniące się smugi otaczały wszystko wokół. Niektórzy używali magii przy zamiataniu, inni przy ozdabianiu domów na zbliżające się targi. Dzięki temu takie zwykłe czynności wydawały się być zdecydowanie łatwiejsze i przyjemniejsze. Chłopak dostrzegł w końcu boisko, na którym dzieci bawiły się w berka. Była to nieco inna wersja od tej, którą znał. Wszystkich goniła latająca piłka, która od czasu do czasu dwoiła się lub troiła, co jeszcze bardziej utrudniało zabawę. Każdy krzyczał, śmiał się, próbując za wszelką cenę nie zostać dotkniętym. Niektórzy rzucali nawet pojedyncze zaklęcia, odbijając tym samym lecące w ich stronę pociski.

Szli tak przez dłuższą chwilę, aż w końcu dotarli na osiedle, na którym roiło się od pojedynczych, ogrodzonych posiadłości. I może wyglądało to tak, jak w Jersey City, to dzięki zaklęciu Videre secretum, Jake mógł zobaczyć znacznie więcej niż zwykły człowiek. Każde podwórko było ozdobione według wieloletniej tradycji. Z okazji dnia czarodziejów przy każdym domu w powietrzu unosiło się po kilka lamp różnego koloru, które odzwierciedlały ilość domowników i kolor ich magii. Na dodatek gdzieniegdzie można było ujrzeć inne niesamowite dekoracje. Blondyn widział też swoich rówieśników lub osoby młodsze, które rzucały do siebie piłką. I wydawać by się mogło to całkowicie normalne, ale ów przedmiot znikał na pewien czas podczas lotu, pozostawiając po sobie jedynie niemal niewidoczną smugę. Wyglądało to na świetną zabawę, jednak brązowooki wiedział, że już przy pierwszej rundzie oberwałby w głowę.

Our DestinyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz