Rozdział 31. Noc przeznaczenia

260 10 1
                                    

Początek grudnia rozpoczynał okres przygotowań do najbardziej oczekiwanych świąt w roku. Jarmarki pojawiały się w centrum miast dokładnie szóstego grudnia, czyli w mikołajki. Tego też dnia oświetlano choinki, co było symbolem nastania okresu przed bożonarodzeniowego. Lubiłam chodzić na takie wieczory z najbliższymi już od samego dzieciństwa. To było jedno z tych wspomnień, do których chciało się nieustannie wracać.

W tym roku było inaczej, a ja nie miałam na to żadnego wpływu. Osoby, które dotąd mi towarzyszyły, wykruszyły się. Mama nie żyła, do babci i dziadka miałam jeszcze żal, gdyż nadal nie wyjaśnili mi swojej strony, a Zane'a nie chciałam widzieć na oczy. Zawiódł mnie, potrzebowałam czasu, by pozbierać się do kupy i powoli ułożyć sobie wszystko w swojej głowie.

Minęły dwa tygodnie, podczas których pomieszkiwałam u Johanssonów. Oni mnie wspierali i tak naprawdę dzięki nim udało mi się nie wpaść w jakiś stan załamania. Pomocny okazał się również Alex, którego poniekąd dopuściłam do siebie, ale wciąż brałam go na pewien dystans. Od całej reszty się odcięłam, potrzebowałam tego. Kiedyś jednak musiałam tam wrócić i chyba właśnie nastał ten dzień.

Siedziałam samotnie na ławce obserwując przechodniów, którzy chodzili między ustawionymi budkami. Uśmiechnęłam się na widok dziecka w wózku z lizakiem w ręku. Siedział spokojnie, czekając aż mama zapłaci za słodkości. Ten widok jednocześnie mnie bolał, jak i napędzał radością. Przez ostatnie dni rzadko kiedy się uśmiechałam. Moja codzienność w zasadzie wyglądała tak samo. Chodziłam do szkoły, uczyłam się, czytałam książki i spałam. Zdarzył się nawet dzień, w którym tylko leżałam pod kołdrą. Momenty całkowitej bezsilności zwalały mnie z nóg. Nie miałam siły na nic.

Na dworze panował już półmrok. Zegar wskazywał godzinę dwudziestą pierwszą, a życie tego miasta wcale nie zwalniało tempa. Mogłam zaryzykować stwierdzeniem, że ono dopiero zaczynało żyć. Spacerowałam wśród tych wszystkich zgromadzonych, obserwowałam jakie produkty oferowano do kupienia. Czułam się trochę, jak duch świąt, niewidoczny dla innych, ale za to strasznie oddziałujący na inne dusze.

Zdecydowałam się kupić jabłko w czekoladzie, mój ulubiony smakołyk z dawnych czasów. Podeszłam do już oświetlonej choinki, wymyślając życzenie. Wierzyłam, że ono się kiedyś spełni. Raz mi się udało, więc czemu nie miałoby znów?

Przebywanie samej ze sobą pomagało oczyścić się z toksyn, które w sobie dusiłam. Nikt nic ode mnie nie chciał. W ciszy i spokoju przeżyłam kilka godzin swojego życia. Ten czas skłonił mnie też do pewnych przemyśleń. Byłam gotowa na rozmowę z tatą.

Przed dwudziestą trzecią opuściłam główny deptak i ruszyłam w drogę powrotną do domu moich przyjaciół. Miałam spędzić ostatnią noc poza posiadłością. Naciągnęłam kaptur na głowę, kiedy zawiał większy podmuch wiatru. Szłam szybko, nie odwracając się za siebie. Miałam już taki nawyk. Skręciłam w boczną uliczkę, gdy nagle usłyszałam głośny huk. Dźwięk był podobny do wystrzału z broni, co jeszcze bardziej mnie przeraziło. Stanęłam, jak wryta dostrzegając grupę zamaskowanych ludzi, stojących przy zbiorowisku kilku samochodów i motocykli. Schowałam się za jednym ze słupów, bo tylko one były w pobliżu. Omal nie zemdlałam, gdy mój wzrok powędrował do widoku leżącego ciała ludzkiego u podnóża trzech mężczyzn.

Cztery osoby były przytrzymywane pod murem, a następnie wymierzono w nie spluwę. Oddano serię szybkich strzałów sprawiając, że wszyscy padli na ziemię. Wokół trupów utworzyła się ogromna kałuża krwi, która spływała do studzienek umieszczonych w pobliżu. Przez moje plecy przeszedł dreszcz i dość mocno zakręciło mi się w głowie. Chciało mi się wymiotować. Czułam ogromne obrzydzenie, poniekąd uciszyło ono rozległy strach i blokowało atak paniki.

Night Of DestinyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz