Rozdział 35. Nieszczęścia chodzą parami

273 11 0
                                    

Cassandra Torres została zamordowana.

Ta informacja spadła na mnie niczym kubeł zimnej wody. Był dwudziesty trzeci grudnia, dzień przed wigilią. Wstałam koło szóstej rano, ponieważ usłyszałam podniesione głosy dochodzące z dołu. Schodząc na dół zastałam przerażający widok. Podłoga od drzwi wejściowych do samego salonu była ozdobiona krwią. Alex na klęczkach krzyczał i płakał nie mogąc się uspokoić. Mój ojciec był cały blady. Siedział na fotelu ze szklanką whisky w dłoni. Aishia stała z boku przy ścianie, a po jej policzkach spływały słone łzy. Podeszłam bliżej i wtedy to zobaczyłam. Ciało Cassandry leżało sztywno na dywanie, farbując go na czerwony kolor. Była nienaturalnie blada i nie wykonywała choćby najmniejszego ruchu. Na środku jej czoło zauważyłam dziurę, z której sączyła się czerwona ciecz, choć niezbyt dużym ciśnieniem. Podniosłam wzrok na ojca, który patrzył tępo przed siebie. Następnie objęłam wzrokiem chłopaka, który trzymał dłoń matki i błagał między łkaniem o to, by otworzyła oczy.

Widok załamanego Torresa był dla mnie czymś nowym. Ten na co dzień sarkastyczny chłopak teraz był zupełnie istotą bezmasową. Oddychał, ale nie korzystał z tego tlenu. On nie żył, lecz tylko egzystował. Moje serce boleśnie się ścisnęło, ponieważ przypomniałam sobie swój własny ból, gdy tamtego pamiętnego dnia odebrałam ten telefon. Utrata matki, gdy miało się ją w jakiś sposób blisko zawsze była bolesna. I mógł się z nią kłócić. Mogli się do siebie nie odzywać całymi dniami, ale to nic nie zmieniało.

Była jego mamą i już na zawszę nią pozostanie.

Podeszłam do chłopaka, mimo odrażającego widoku. Usłyszałam, jak drzwi wejściowe się otwierają. Zerknęłam przez ramię i ujrzałam dwóch mężczyzn ubranych na czarno z jakimś logo na uniformach. Zrozumiałam, że to firma pogrzebowa. Przyszli zabrać ciało, ale Alex nie wyglądał na kogoś kto zamierzał na to pozwolić. Westchnęłam, kucając przy nim.

– Chodź. – Położyłam swoją dłoń na jego, którą wciąż trzymał na dłoni zmarłej.

– Nigdzie nie idę – odparł stanowczo, wycierając mokre poliki. – Mogą mnie wynieść siłą, ale jeśli jej dotkną, zajebie wszystkich tu obecnych.

Mimo gróźb, nie odsunęłam się. Zacisnęłam zęby, mimo dźwięku rozbitego szkła. Próbowałam odciągnąć chłopaka od ciała i poprowadzić w swoją stronę, ale on ciągle mi się wyrywał. Za którymś razem odepchnął mnie od siebie, przez co upadłam tyłkiem na podłogę. Howard nie zdążył zareagować, ponieważ koronerzy rozpoczęli walkę z Alexem. Potrzebna była natychmiastowa interwencja. Wraz z Dominikiem i Zanem siłą trzymali chłopaka, podczas gdy mężczyźni zabrali ciało tragicznie zmarłej kobiety.

Aishia pomogła mi wstać. Słyszałam jego krzyki, były tak bardzo nie do zniesienia. Wzięłam się w garść i podeszłam do niego. Dałam znać trójce by go puścili, a wtedy w przepływie jego ogromnej siły wyrywając się, wpadł prosto w moje ramiona, którymi go otoczyłam. W końcu przestał walczyć i poddał się mojemu uściskowi. Zamknęłam oczy, delikatnie gładząc go po plecach. Chciałam go uspokoić i dać coś, czego sama nie otrzymałam. Jeden spokojny moment z osobą, która potrafiła wziąć ten ciężar na swoje barki, wyciągnąć pomocną dłoń i po prostu być.

– Dziękuję – wyszeptał do mojego ucha, kładąc swoje dłonie na mojej talii. Uśmiechnęłam się pod nosem, gdy poczułam jego podbródek na swoim ramieniu. – Jesteś tutaj, choć nie musiałaś.

– Chciałam i to powinno wystarczyć – odparłam, przyciskając się do niego jeszcze mocniej.

Trzymałam go przy sobie tak długo, jak potrzebował. Wszyscy wokół zmienili swoje położenie. Aishia z Dominikiem wynieśli dywan, a sprzątaczka zabrała się za czyszczenie brudnej podłogi. Nagle chłopak złapał za moją dłoń i spojrzał w moje oczy, a w tych jego zobaczyłam wyraźną prośbę.

Night Of DestinyWhere stories live. Discover now