Rozdział 80

792 115 14
                                    

*Angel*
-Ja odchodzę Eth...- szepnęłam osuwając się na podłogę by po chwili wybuchnąć płaczem. Nie chciałam nigdy nikogo zranić. Nie chciałam nikogo poznawać. Nie chciałam by ktokolwiek był zraniony przeze mnie ale los jak zwykle ze mnie zadrwił. Jak zwykle jestem tą, która jest winna. Jak zwykle ja jestem czyimś powodem do rozpaczy czy płaczu. Dlaczego jeszcze żyję? Właściwie jestem z niewidocznym biletem w jedną stronę w dłoni. Bilet, który prowadzi do jednego miejsca, gdzie rzekomo ma być lepiej ale wiem, ja wiem że tak nie będzie. Dlaczego? Pff...ja na to nie zasługuję. Jedyne co zrobiłam za życia to zostać pretekstem by ujrzeć mojego kochanego tatę w roli tyrana, którego się bałam. Byłam tylko i wyłącznie marionetką w czyimś teatrze, który z góry miał napisany scenariusz a w nim ja jako klęska świata na złość nazwana Angel. Nie jestem żadnym aniołem. Jestem jednym wielkim pośmiewiskiem za które każdy mnie miał, ma i będzie miał dopóki nie odejdę...dopóki nie odejdę.
Spojrzałam na chłopaka zza mgły łez, które przesłaniały mi całą widoczność. Brunet patrzył na mnie tak, jak ja patrzyłam na ludzi, którzy wbijali mi nóż w plecy. Tyle że chłopak wyglądał jakbym była pierwszą osobą która to zrobiła.
U mnie noże dawno się skończyły. Teraz każde kolejne cierpienie to igła pośród ran i złych wspomnień.
-Co zrobiłem nie tak? Co zrobiłem źle? Dlaczego mnie zostawiasz? Powiedz! Poprawię się kochanie, naprawdę Aniołku, proszę. - powiedział ze łzami w oczach padając na kolana przede mną łapiąc mnie za dłoń, którą zaczął delikatnie całować po czym szepnął jeszcze:
-Proszę.
Patrzyłam na niego mając zdławione gardło przez wstrzymywany płacz bowiem zrozumiałam, że chłopak sądzi iż go zostawiam a raczej z nim zrywam jak to robią ludzie w naszym wieku podczas gdy ja byłam jak zegar; nigdy nie wiem kiedy wybije moja ostatnia godzina. I wtem mnie olśniło. Dlaczego by nie wykorzystać ostatnich chwil i nie zrobić z nich tych najlepszych, których nie posiadałam w ogóle? Patrząc na Ethana, złapałam go za twarz i szepnęłam pytając
-Mimo wszystko proszę cię nie lituj się nade mną bo życie nie na tym polega by się litować ale na tym by się radować nawet gdy nie ma się do tego najmniejszego powodu. Znajdźmy w sobie tę malutką iskierkę nadziei może i złudną ale jednak i złapmy się jej albowiem może to akurat ona doprowadzi nas do światła, rozumiesz? -zapytałam.
Chłopak pokiwał głową na co się uśmiechnęłam.
-Czyli nie odejdziesz? - zapytał z nadzieją w głosie co mnie załamało.
Chyląc głowę ku schodom powiedziałam
-Czasami dostajemy od losu coś czego nie możemy oddać tylko przyjąć z pokorą i się z tym pogodzić.
Ethan spojrzał na mnie mówiąc lekko zdenerwowany
-Powiedz co się stało i nie bawmy się w niezrozumiałe słowa, proszę.
Wypuściłam głośno powietrze z ust wypowiadając kolejne zdanie ze świadomością, że go skrzywdzę ale nie miałam na to wpływu tak jak lekarze nie mają wpływu by poprawić mój stan, który jest krytyczny.
-Ja umieram...na raka. Mam przerzuty dosłownie wszędzie. Nie ma żadnych szans Eth...jedynie kilka miesięcy życia. Dokładnie ile nie chcę wiedzieć. Czasami lepiej żyć w nieświadomości, wiesz? Przepraszam cię. Nie chciałam cię ranić. Tak bardzo przepraszam. -powiedziałam zanosząc się ponownie szlochem tym razem z chłopakiem...

___________________________€
Obiecany rozdział troszkę smutny jak to zwykle u mnie ale cóż...
Mam nadzieję, że dalsze rozdziały was zaciekawią ale to już jutro. Tymczasem życzę wszystkim dobrej nocy. Papa 😙🖑

Zrozumieć Anioła - Dominika LewkowiczWhere stories live. Discover now