12.

385 31 2
                                    

- Już jestem. Wybacz, że czekałaś! - z zamyślenia wybudziła mnie Megan trzaskająca drzwiami mojego samochodu, po czym bez zastanowienia się włączyła dość głośno radio.

- Gdzieś ty się podziewała? Wyszłaś wcześniej ode mnie...

Odpaliłam auto i ruszyłam w stronę mojego domu, gdzie już wszyscy "goście", czyli moi rodzice oraz Mike, byli gotowi do rozpoczęcia skromnej kolacji urodzinowej urządzonej dla mojego brata oraz dla mnie.

- Jak ci idzie w pracy? - zapytała dziewczyna. - Nie mówiłaś mi nic o swoim pacjencie.

Zerknęłam kątem oka na zaciekawioną przyjaciółkę, po czym westchnęłam zaciskając automatycznie mocniej ręce na kierownicy.

- Aż tak źle? - spotykając moją reakcję, nie oczekiwała odpowiedzi.

- A jak u ciebie? - odbiegłam od tematu pana Biebera jak najszybciej się dało.

On był... bardzo tajemniczy. Nawet za bardzo, żeby to było realne. Cały był jak jedna, wielka nierozwiązana zagadka, którą niby ja - przeciętna studentka - miałam rozwiązać. To nie tak, że chciałam poddać się już na samym początku, ale ja najzwyczajniej w świecie byłam przerażona. Nie znałam go prawie wcale, ponieważ z podstawowych pytań zaleconych do zadania pacjentom przez wykładowcę, nie dowiedziałam się nic...

NIC.

Patrzył na mnie pustym wzrokiem, lekceważąc moją obecność, chociaż kilka razy miałam wrażenie, że w końcu zechce powiedzieć coś więcej. Gdy tak się działo, kończył niespodziewanie, zamykając swoją postawę razem z ustami.

- Dostałam salę, w której mieszka bardzo miła, dojrzała kobieta... - mówiła, lecz ja nie mogłam skupić myśli na tym co mi przekazywała, tylko przytakiwałam.

Myślałam całą drogę powrotną o moim podopiecznym... Z każdą mijającą minutą postrzegałam go jako pewnego rodzaju wyzwanie, coraz mniej jako kogoś, kto zechce mnie złamać i pozwolić na zniszczenie moich marzeń pracowania w tym zawodzie.

"Powaga to klucz do sukcesu. Nie dajcie się zmanipulować, nie pokazujcie swoich słabości, swoich negatywnych emocji..."

- Już jesteśmy! - krzyknęłam na cały głos po przekroczeniu progu domu.

Od razu nasze nozdrza wypełnił przyjemny zapach potraw przygotowanych na wspólny, rodzinny posiłek. Rozebrałyśmy się z kurtek i skierowałyśmy do salonu, gdzie powoli kończyło się nakrywanie do stołu.

- Może w czymś pomożemy? - wtrąciła się Megan.

- Już kończymy. - Mike pocałował mnie delikatnie w usta na powitanie.

- To my na chwilę pójdziemy na górę się odświeżyć. - dodałam, kierując się z przyjaciółką na piętro.

Tam w moim pokoju w szybkim tempie przebrałam się w bardziej odświętne ubrania i poprawiłam makijaż. Po chwili byłam już w salonie w otoczeniu najbliższych mi osób, gdzie oficjalnie zaśpiewano mi i bratu "Happy Birthday". A później... zasiedliśmy do jedzenia. Wszystko przebiegało w świetnej atmosferze, dopóki mama nie wpadła na "genialny" pomysł przypomnienia dzisiejszej, porannej sytuacji.

- Moi drodzy. - wstała, biorąc w dłoń kieliszek z czerwonym winem. - Chciałabym wznieść toast za siedzącą tutaj dwójkę młodych ludzi...

Wszystkie spojrzenia pokierowały się na mnie i Mike'a, który dumnie chwycił moją dłoń. Moje oczy w ułamku sekundy zrobiły się dwa razy większe. Z ledwością przełknęłam resztę jedzenia, która znajdowała się w moich ustach...

- Za wasze zaręczyny!

Megan nie dowierzała w to co właśnie usłyszała. Nie chwaliłam się jeszcze tym nikomu, ale to nie było moim największym zmartwieniem...

- Gratulacje Blairie! - dziewczyna rzuciła się na mnie z wielkim uściskiem, a następnie na mojego... narzeczonego. - No już! Pokazuj mi ten pierścionek!

Nie zdołałam ukryć swoich dłoni za plecami. Szatynka wyciągnęła je w swoją stronę z nadzieją, że zauważy tam to, na co czekała... Ja również miałam nadzieję, ze magicznym sposobem pojawi się on na mojej dłoni.

- Umm, Blair? - zestresowany Mike poprawił nerwowo zaciśnięty na szyi krawat. - Gdzie masz pierścionek?

- Chwila, zapewne mam w torebce. Zdjęłam go w pracy, żeby go nie zgubić. - szukałam jak najlepszego wyjścia z krępującej sytuacji.

Pobiegłam do swojego pokoju, chociaż dobrze wiedziałam, że nie znajdę tam poszukiwanej biżuterii. Wrzucałam go przecież do kitla, który musiałam zeprać z ciasta w sali pana Biebera. Są dwie opcje - albo nadal jest w kitlu albo zgubiłam go gdzieś na terenie szpitala.

Postanowiłam złapać wszystkich na litość. Wymusiłam płacz i zalana łzami zeszłam do wszystkich na parter oznajmiając, że nie posiadam przy sobie zguby.

Musiałam go znaleźć jak najszybciej...



VOLUNTEERWhere stories live. Discover now