5. Gabriella Mather - wstęp

45 8 0
                                    

Klęczałam na nierównej ziemi, zupełnie podatna na jej zimność i pagórkowatość. Drobne kamyczki wbijały mi się w kolana, czułam jak niemal przebijały cieliste rajstopy na mojej skórze. Bałam się unieść wzrok w górę, nie byłam pewna, czy mi było wolno spojrzeć, ale nie byłam również pewna, czy odwrócenie wzroku było dobrym pomysłem. Łzy skapywały mi jedna po drugiej, przypominając o bólu i cierpieniu, za które wtedy płaciłam. Moja postura nigdy nie różniła się tak bardzo od tej na codzień, niż w tamtym momencie. Zgarbione plecy, skulone ramiona, głowa opuszczona - to nie byłam ja. Grzmoty i błyskawice, które pojawiły się znikąd, uderzały na około mnie, otaczając, a następnie uniemożliwiając drogę ucieczki. Kiedy już się poderwałam na równe nogi, wiedziałam, że to był mój błąd. Miałam okazywać pokorę i skruchę, tym razem ja po raz kolejny znieważyłam słowa mojego władcy.

- Przepraszam, przepraszam... - łkałam, odważywszy się spojrzeć w jego oblicze. Jednak jego wyraz był obojętny, zimny, obcy.

- Wyba... - Głos uwiązł mi w gardle, gdy tylko usłyszałam jego słowa. - Nie... nie...! - Niepodatnie zasłoniłam się rękoma, jego gniew i tak mnie dopadł.

***

Otworzyłam oczy, czując zimny pot na plecach. To był tylko sen. Tylko sen - powtarzałam niczym mantrę. Po chwili usłyszałam pukanie.

- Panno Mather? Wszystko w porządku? Słyszałam krzyki.

Musisz się otrząsnąć, Gabriello.

- Tak, tak... daj mi moment, Amy! - Szybko się poderwałam w górę i podążyłam do biegnącej obok łazienki. Spojrzałam w lustro, twarz nadal wyrażała paniczny strach. Zupełnie, jakby sen miał się wydarzyć. Gdybym naprawdę miała stanąć przed Bożym Sądem. Po przemyciu twarzy, wykonaniu porannej toalety i założeniu skromnej sukni, otworzyłam drzwi. Nie zdziwiłam się, że Amy wciąż czekała. Służyła mojej rodzinie od pokoleń, była bardzo oddana.

- Jak się Panienka czuje?

- Wydaje mi się, że w porządku.

Nie mogłam kłamać, kłamstwo było nieodpowiednie, złe, niegodziwe. Kłamstwo było grzechem.

- Więc nie jest Panienka pewna co do swojego stanu? - Skrzywiła się.

Pokręciłam głową.

- Nie. Amy, czuję się naprawdę dobrze, a jednak mogę wydawać się być osłabiona. - Westchnęłam. - Proszę, przygotuj pożywne śniadanie, mam przed sobą długą podróż.

Służąca posłusznie kiwnęła.

- Rozumiem. Pojawię się w jadalni za góra piętnaście minut.

Delikatnie się uśmiechnęłam. Wciąż byłam poddenerwowana.

- Dziękuję, Amy. Jesteś najlepsza.

***

Położyłam bagaż na ziemi, wzdłuż nogi, z zaciekawieniem wpatrując się przed siebie. Wyspa Sprawiedliwości. A to ci ironia. Każdego dopadnie sąd. Wzdrygnęłam się przez słowa usłyszane w śnie.

- Również wybierasz się na drugą stronę? - Męski głos odbił mi się tuż obok ucha. Odetchnęłam głębiej, czując ciepło w środku.

- Zgadza się, Panie... - Odwróciłam się z nieukrywaną ciekawością.

- Alejandro. Alejandro Fernandez. - Wyciągnął w moją stronę dłoń.

- Panie Fernandez - dokończyłam.

Mężczyzna nie należał do wysokich, ba - był niewiele wyższy ode mnie. Jego twarz... można powiedzieć, że wyglądał jak model z okładki czasopisma. Jednak dostrzegłam coś, co znacznie mnie zaciekawiło. Błysk w jego oku, czający się w głębi zieleni i ten szaleńczy uśmiech.

- Lepiej już płyńmy - oznajmiłam, czując cięższy podmuch wiatru i szarejące niebo. Chwyciłam za bagaż, jednak Fernandez mnie ubiegł.

- Pomogę ci. - Uśmiechnął się dumnie.

Niegrzecznie byłoby odmówić, więc jedynie przytaknęłam, wpatrując się w jego posturę. Do łodzi wsiadłam chwiejnym krokiem, nie przepadałam za wodą, a tym bardziej morzem. Źle się czułam z myślą, że lada chwila znajdę się na otwartej przestrzeni bez możliwości ucieczki. Usiadłam na desce, dłonie zaciskając na drewnie. Czułam jak mi kostki bieleją, starałam się uspokoić oddech i nie patrzeć wokół.

- Znasz U. N. Owena?

Kiwnęłam głową i odpowiedziałam spod przymkniętych oczu.

- Owszem. Nie bez powodu przybywam na wyspę.

- Więc to ty jesteś jedną z tych striptizerek? - spytał z rozbawieniem.

Słyszałam, jak zduszał chichot.

- Słucham?! - Obruszyłam się, a policzki w mgnieniu oka pokryły się szkarłatem. - Pana zachowanie jest oburzające, Panie Fernandez.

- Spokojnie. Rozumiem... Jak brzmi twa godność? - W jego głosie nadal było można wyczuć rozbawienie.

Co on sobie myślał?

- Mather. Gabriella Mather - odparłam, mierząc go gniewnym wzrokiem.

- Rozumiem Gabriello, że każdy przechodzi trudne czasy, ale zawód striptizerki nie jest taki zły. Zapewne odnosisz z niego wiele korzyści - ciągnął, uśmiechając się przy tym szeroko. Przewodnik jedynie obrzucił mnie szybkim spojrzeniem i powrócił do dawnej czynności.

- Nie mam pojęcia o czym Pan mówi - zastrzegłam, zaciskając zęby.

Mężczyzna zmarszczył brwi.

- Och, to miała być tajemnica? Proszę mi wybaczyć, Gabriello. Obiecuję, że ten mężczyzna - wskazał palcem na przewodnika - nikomu nie powie o twoim zawod... - Nie zdążył dokończyć, gdyż moja dłoń znalazła się na jego policzku, uderzając siarczyście.

- Nie jestem prostytutką - powtórzyłam, odwracając głowę w bok.

Wzrok utkwił mi na horyzoncie, nie patrzyłam na fale, a przynajmniej starałam się. Z daleka dobiegł mnie niezrozumiały pomruk mężczyzny i jego cichy chichot. O jakich striptizerkach on mówił?

Wyspa Sprawiedliwości [INBJN]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz