4. Alejandro Fernandez - wstęp

27 7 3
                                    

- Amelia - odparła, uwodzicielsko się uśmiechając.

Nie byłaś grzeczną dziewczynką, prawda, Amelio?

- Alejandro. - Ująłem jej dłoń w swoją i delikatnie musnąłem ustami. - Miło mi.

Dziewczyna zarumieniła się i zmysłowo zagryzła dolną wargę. Wiedziała, co robiła.

Podczas, kiedy tłum ludzi zbiegł się wokół mnie, straciłem ją z oczu. Dziękowali, pytali, śmiali się. Zrobił się niezły burdel. Było kilka minut po tym, jak jakiś nieletni postanowił napaść na tę tawernę. Niestety chłopak nie miał doświadczenia, widać było, że robił to pierwszy raz.

- Uratowałeś nas! - Dało się słyszeć.

- Nie wiemy, jak możemy ci się odwdzięczyć. Jesteś niesamowity. - Westchnęła osoba tuż nad moim uchem.

Przez cały czas się uśmiechałem, odpowiadając na tyle pytań, ile mogłem. Aż w pewnym momencie zostałem pociągnięty do tyłu, wpadając na blondynkę.

- Witam z powrotem - szepnąłem, ta jednak pokręciła głową rozbawiona.

- Nie tu...

Jednym ruchem zostałem znowu pociągnięty, tym razem w kierunku tylnych drzwi. Wyszliśmy przez nie, a dziewczyna w mgnieniu oka przyparła mnie do zimnej ściany.

- Och. - Parsknąłem rozbawiony, musiałem przyznać, że tego się po niej nie spodziewałem. Zaczęła wodzić palcami po mojej szyi, za każdym razem cholernie seksownie oblizując usta.

- Ciiii. - Zatkała mi usta palcem, gdy próbowałem zaprotestować.

Obserwowałem w milczeniu jej poczynania. Dłonie dziewczyny sunęły przez całą klatkę piersiową, co jakiś czas zahaczając o rozporek.

- O Boże. - Odetchnąłem, gdy nagle włożyła ręce pod moje spodnie. - Dobra, zwolnij, dziewczyno. - Pośpieszyłem z wyjaśnieniami, bo jak było widać, Amelia nie zamierzała przestawać. - Jesteś niezwykle pociągająca, naprawdę, ale śpieszę się. Może to przełożymy? - Zaoferowałem z bananem na ustach.

- Uroczy jesteś, Alejandro. - Zaśmiała się, ignorując całą moją wypowiedź i powracając do poprzedniej czynności.

- Wybacz, ale nie robię za dziwkę, za tanim pubem. - Z lekka ją od siebie odsunąłem, dając wyraźnie do zrozumienia, że nic z tego by nie było.

- Sugerujesz, że ja nią jestem? - Zmarszczyła brwi.

- Eee... Nie chciałem tego mówić. - Uśmiechnąłem się pobłażliwie, jednak to co powiedziałem, nie zadowoliło jej. Skrzywiła się i posłała mi morderczy wzrok. Stała tak przez kilka minut, aż w końcu położyła dłoń na moim policzku, jakby zastanawiając się nad czymś.

- Seks ze mną mógłby być czymś nowym dla ciebie - szepnęła słodko.

Przez chwilę nie byłem pewien, co powinienem odpowiedzieć. Pierwszy raz spotkałem tak nachalną dziewczynę.

- Nie przyjmujesz odmowy, prawda?

- Bingo. - Pstryknęła mnie palcem w nos i zaczęła się śmiać. - To, jak będzie kochasiu?

- Zgwałcisz mnie, jeśli nadal się nie zgodzę? - Uniosłem brwi rozbawiony.

- Wtedy zostaniesz moją osobistą męską dziwką - odparła. Każde słowo ważyła, zdawało się, że była całkowicie przekonana o tym, co mówiła.

- Augustino Amelio Abaddonie III! Jak śmiesz baraszkować z tym mężczyzną na tyłach mojego baru! Swoje popołudnia miałaś spędzać w klasztorze, do jasnej cholery! - Zmarszczyłem brwi zaniepokojony i natychmiast odwróciłem głową w stronę, skąd dobiegał głos.

- Kto to jest? - spytałem pośpiesznie, a moje oczy się rozszerzyły, gdy ujrzałem bicz w dłoni staruszka.

- Mój ojciec.

Zauważyłem, że dziewczyna zaczęła oddychać płytko. Bała się go.

- Co robimy? - Dopytywałem, póki facet nie był jeszcze w stanie nas usłyszeć.

- Musimy się oczyścić - usłyszałem w odpowiedzi.

Oczyścić? Co to miało znaczyć?

- Och, tatusiu! Jak dobrze, że jesteś! - Załkała i podbiegła do niego.

Eeee...

- Ten mężczyzna ma broń! Zagroził mi, że jak nie sprawię, że będzie się dobrze czuł, to mnie zabije! - Uwięzła na jego szyi, co chwilę ocierając sztuczne łzy.

- Czy to prawda?! - Znów ten donośny głos.

Cholera, mam przejebane.

- Nie! To ona się na mnie rzuciła! - Odkrzyknąłem.

Alejandro, zwiewaj stamtąd.

- Tatusiu, on kłamie...

- Dziwka! - Wycedziłem przez zęby, kręcąc z niedowierzaniem głową. Kątem oka dostrzegłem, jak uśmiechała się w moją stronę, tylko i wyłącznie, kiedy mężczyzna nie patrzył. Zacisnąłem dłonie w pięści i nie myśląc, pokazałem im fucka. Szybko zorientowałem się, że to był bardzo, bardzo zły ruch.

Staruszek uderzył batem z całej siły o ziemię, jego podmuch dobiegł do mojej twarzy, a sam podskoczyłem w miejscu. Nim się obejrzałem zaczął biec w moją stronę, rzucając co chwilę przekleństwa.

- O cholera, cholera, cholera... - Odwróciłem się i jak najszybciej zacząłem stamtąd uciekać. Nie było to takie proste, staruszek biegał szybciej niż ja! - Chryste, umrę tu. - Cały czas siedział mi na ogonie, nie zamierzał tak łatwo zrezygnować. Obawiałem się, że kara z jego rąk mnie nie ominie. - Przeklęta, Amelia - wysapałem, będąc u granic sił.

Skręciłem w boczną uliczką, a potem w jeszcze następną i kolejną, i tak bez skutku, dopóki sam się nie zgubiłem. Stanąłem w miejscu, uginając kolana i ciężko oddychając. Nie mogłem pojąć, co tu się właściwie stało. Jaki ojciec wysłał swoją córkę do klasztoru? Jak widać ma to odwrotny skutek, jeżeli ta postanowiła się przeciwstawić i uprawiać seks w opuszczonych uliczkach. Oczywiście, czujny ojciec postanowił gonić z biczem jej przyszłych kochanków. Fetysz na bicz? Czy to było normalne? Zdecydowanie nie.

Po kilku minutach odpoczynku postanowiłem wstać i ruszyć dalej. Teraz, co chwilę spodziewałem się ataku znienacka.

***

Pierwsze, co zrobiłem po wejściu do mieszkania, był zimny prysznic. Orzeźwił mnie i przywrócił do rzeczywistości, dając do zrozumienia, że to co się wydarzyło, to jedna wielka pomyłka.

Wyjąłem z lodówki zimne piwo i zasiadłem w fotelu, wygodnie się rozsiadając, gdy moją uwagę przykuła biała koperta na drewnianym stoliczku.

- Zanim wychodziłem, nie było tu żadnej koperty - mruknąłem sam do siebie. Wstałem i leniwym krokiem podszedłem do znaleziska. Otworzyłem ją jednym ruchem i zacząłem czytać treść, która mimo wszystko brzmiała zabawnie.

Szanowny Panie Fernandez,

Ostatni raz widzieliśmy się wieki temu, zapewne możesz mnie nie pamiętać. Pozwól więc, że ci przypomnę. Nazywam się Nicholas Owen, jestem twoim dawnym przyjacielem. Spotkaliśmy się przy jednym z tych parków, pomogłeś mi w ważnej sprawie. Jestem ci coś winny. Zapraszam na Wyspę Sprawiedliwości, gdzie zorganizowałem specjalną uroczystość na twoją cześć. Wiesz o jaką uroczystość chodzi, Casanovo. Wszystkie dane zostały podane na odwrocie koperty. Proszę, przyjedź. Będzie mi niezmiernie miło gościć, taką osobę, jak ty. Zwłaszcza przy tych młodych damach, które już czekają na twój przyjazd.

U. N. Owen

Nie ma mowy. Nie jedziesz.

Jednak wiedziałem, że decyzja była inna. Pokiwałem głową z uśmiechem i upiłem łyk zimnego piwa.

Jadę.

Wyspa Sprawiedliwości [INBJN]Where stories live. Discover now