2. Raphael Forester - wstęp

54 9 7
                                    

Na sali było około tysiąca ludzi, jeśli nie więcej. Siedziałem przy stoliku, zajmując się swoim szampanem i przy okazji rozmawiając z całkiem uroczą szatynką, co stanowiło niewielką część mojej roli.

- Och, sama nie wiem, co stało się z Lucasem. Podobno zabito go bronią palną, ale nie widziałam, żeby miał rany postrzałowe. - Skrzywiła się. - Planowaliśmy razem przyszłość, ustalaliśmy termin ślubu! I nagle, puff - wszystko przepadło. - Podniosła kieliszek z alkoholem i powoli zaczęła pić.

Pokiwałem głową i westchnąłem.

- Przykro mi, Magde. To musiała być... ogromna strata.

- Była - powiedziała z żalem. - Nie zdążyłam mu tego powiedzieć, ale byłam w ciąży.

Zauważyłem podejrzane ukłucie w sercu.

Czyżby tak wyglądało cierpienie?

Minęły trzy lata od sytuacji z Jessicą, a mimo to za każdym razem dokładnie pamiętałem najmniejszy szczegół, gdy szedłem po kafelkach wysmarowanych krwią i nie mogłem uwierzyć w to, co się działo. A ona leżała tam - samotna, spragniona... potrzebowała mnie.

- Hej, wszystko dobrze? - Dziewczyna wyrwała mnie z zamyślenia.

- Jasne. - Pośpiesznie skinąłem głową. - Po prostu... szampan. Sama widzisz. - Uśmiechnąłem się słabo.

- Jeśli chcesz, możemy porozmawiać w innym miejscu - zasugerowała.

- Może później - odparłem szybko. - Widzisz, mam jeszcze pewne sprawy do załatwienia.

- Zadzwoń, Raphaelu.

Pośpiesznie wstałem i powoli zacząłem przedzierać się przez tłum. Gdzie on do cholery był...? Najwyraźniej były tu grubsze ryby od niego. Zawsze, gdy chciałem skończyć z tym rodzinnym biznesem, stawał ojciec. Chciał, abym przejął firmę, unowocześnił ją, a później sprzedał za grube pieniądze. W zasadzie od śmierci Jess jeszcze bardziej naciskał na to. To było szczerze mówiąc irytujące, wiedząc że nie była by z tego szczęśliwa, a on robił wszystko na siłę.

- Tutaj jesteś, Raph. Słuchaj, tam stoi ambasadorka bankietu. Porozmawiaj z nią i namów na naszą działkę. Spotkamy się za półtorej godziny.

I tak to zazwyczaj działało. Prychnąłem cicho i ruszyłem w stronę kobiety w rażącej czerwonej sukni. Miała na sobie tonę biżuterii i włosy zaplecione w milion warkoczy tworzących koka, a jej wyraz twarzy prosił się o jedno.

- Pani Aberfoth, jeśli się nie mylę? - zapytałem, wyciągając w jej stronę dłoń. - Raphael Forester.

- Wystarczy po imieniu. - Zachichotała krótko i uśmiechnęła się, zmysłowo przegryzając wargę.

Czyżby nasza ambasadorka się upiła?

- Genevieve. Zakładam, że nie przyszedłeś tu tylko po rozmowę, co Raphael?

Podrapałem się po brodzie z krótkim zastanowieniem.

- To... zależy, Genevieve.

- Ach tak. - Znów przegryzła wargę przez co musiałem spuścić wzrok w dół. - Czego konkretnie ode mnie wymagasz? - Uniosła brew.

- Wymagam? - Zaśmiałem się cicho. - Przyszedłem towarzysko porozmawiać. Choć chyba stosowniejsze będzie wyjście z bankietu na ten czas.

- Czuję, że rozumiemy się bez słów - wymamrotała i ruszyła w stronę schodów, chwytając mnie za rękę.

***

Obudziłem się wczesnym rankiem. Nie wiedziałem, która godzina i co się tak właściwie wydarzyło, ale sądząc po butelkach szampana walających się po pokoju, chyba zbyt przedłużyłem swoje półtorej godziny. Przetarłem oczy i spojrzałem na miejsce obok mojego, ale było puste.

- Wstawaj, młody - rzekła Genevieve, wychodząc z łazienki w całkiem innym stroju - koronkowej bluzce i jeansach. - Nie możesz przespać całego dnia. Widzisz, najwyraźniej to ja cię przeleciałam.

Podniosłem się z łóżka, szukając spodni i koszuli, próbując ją zignorować.

- O to chodziło - stwierdziłem, pośpiesznie się ubierając. - Czuj się wygrana, Gen.

- Podoba mi się to przezwisko. Możesz go używać częściej, Raphaelu. - Stanęła przed lustrem i zaczęła rozczesywać włosy.

Nadal nie rozumiałem tej sytuacji. W zasadzie... inaczej. Rozumiałem, ale tę dziewczynę dzieliły skrajności.

- Och. Czyli czegoś ode mnie oczekujesz, po tym jak mnie "przeleciałaś"? - Zrobiłem cudzysłów w powietrzu.

Zatrzymała się na chwilę i odłożyła szczotkę. Zbliżyła się w moją stronę.

- Oczekuję, że zachowasz się jak prawdziwy mężczyzna i mnie nie zignorujesz, gdy próbuję ci coś przekazać - wyszeptała do ucha z jadem, a potem przygryzła jego płatek. - To od pana Owena. - Wyciągnęła z torebki małą kopertę i znów się odsunęła. - I tak, pomogę twojemu ojcu.

Zaskoczyła mnie. Zaskoczyła mnie na tyle, że zabrakło mi słów, więc tylko czekałem na jej kolejną przemowę. - Ale zwykle w takich rozmowach są haczyki, czyż nie?

- Nie ma umów bez podstępów - odparłem, narzucając na siebie koszulkę.

- Lepiej wyglądałeś bez niej. Ale wracając - zgodzisz się na to, co jest w kopercie. Tylko tyle. Mam nadzieję, że spodobają ci się warunki i liczę na kolejną ciekawą współpracę, młody. Wczorajsza noc była dla mnie przyjemnością.

Parsknąłem.

- A jeśli... odmówię?

- Nie znoszę odmowy. Na pewno się zgodzisz. Chyba, że wolisz jeszcze pociągnąć ojca na dno, ale to szczegół. - Uśmiechnęła się. - Zastanów się nad tym.

***

Kilka razy przeczytałem list. Widziałem się kiedyś z Owenem na jednym ze spotkań biznesowych. W dniu, gdy zginęła Jess. To było męczące.

***

- ... urlop?!

- Weź do pomocy Genevieve. Jest naprawdę świetna - mówiłem do telefonu, czekając aż zjawi się statek.

- Masz natychmiast wrócić! Musimy walczyć!

- Oczywiście. Wiesz, coś przerywa... o! To pewnie przez morze. Muszę kończyć. - I w tym momencie się rozłączyłem.

Odetchnąłem z ulgą patrząc jak fale spokojnie płynęły w stronę brzegu i myśląc, że... może wreszcie to koniec. Odpocznę, nabiorę sił i wrócę z lepszą energią.

***

Siedziałem na fotelu, co chwilę przymykając i otwierając oczy. Sen... on ci pomoże.

- Ale to nie ja zadaję się z dziwką!

- Doskonale wiesz o czym mówię. Tu chodzi o twoje bezpieczeństwo, Jake.

- Mam szesnaście lat!

Odwróciłem się w tył. Oprócz mnie była tu najwyraźniej jakaś dziewczyna z buntowniczym nastolatkiem.

- Powiedz jej, że mam rację - mruknął cicho brunet.

Ona sama zmierzyła mnie wzrokiem i westchnęła cicho jakby już nie wiedziała, co robić.

Zapowiadała się ciekawa podróż...

Wyspa Sprawiedliwości [INBJN]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz