5

2.1K 88 12
                                    

Aslan nie żyje. Jest martwy, a przed śmiercią odebrano mu honor. Jego lśniąca niegdyś grzywa jest porozrzucana po całym Kamiennym Stole i w koło niego. Poddani Jadis świętują śmierć Wielkiego Kota- krzyczą, skaczą, biegają i nawet śpiewają. A ja co robię?  Siedzę bezczynnie schowana i czekam na dalszy obrót spraw.  Aslan nie żyje z mojej winy. To ja powinnam teraz leżeć na tym stole martwa. Wiem jedno na pewno. Aslanie- nie zawiodę Cię. Wyzwolę Narnię spod rąk Białej Czarownicy i jej popleczników. Obiecuję.

Nastał ranek i słudzy mojej ciotki powoli się zbierają. Po jakimś czasie zostawili tak bezwładnie leżące ciało Wielkiego Lwa. Pobiegłam jak najszybciej do leżącego Kota i zaczęłam rozwiązywać sznury oplatające całe biednego Aslana. Po chwili pomogły nam nawet szczury!  Zuzia chciała je przegonić, lecz zobaczyła, że są one przyjaźnie nastawione i są po stronie Aslana. Były naprawdę smutne, gdy zobaczyły Władcę Narnii w takim stanie. Poczucie winy przygniatało mnie bezlitośnie. Usłyszałam w mojej głowie ciepły głos:
-Kochana, to nie twoja wina. Nie obwiniaj się, proszę.
-Aslanie, czy to ty?
-Tak, to ja. Zawsze będę z tobą, w twoim sercu. Nie opuszczę cię. A teraz musisz natychmiast wracać do obozu. Potrzebują cię tam.
-Aslanie, ja chcę z tobą zostać na zawsze.
-Nie możesz, kochana. Jeszcze nie twój czas. Edmund cię potrzebuje.
-Mam nadzieję, że spotkamy się niedługo.
-I to szybciej niż myślisz. Przekaż proszę Piotrowi aby dowodził armią. Wiem, że będzie się sprzeciwiał, gdyż uważa, że się do tego nie nadaje, ale twoim zadaniem jest pomóc mu uwierzyć w siebie, dobrze?
-Luna, czy ty dobrze się czujesz?- zapytała Zuzanna.
-Z kim rozmawiałaś?- dodała zaciekawiona Łucja.
-Aslan. To z nim rozmawiałam
-Ale Aslan nie żyje. Sama widzisz, leży przed tobą- powiedziała smutno Zuzia.
-Może pójdziesz do obozu i położysz się? Być może sen dobrze ci zrobi.
-Tak!  Zuzia, muszę natychmiast iść do obozu! Potem wam wytłumaczę!- krzyczałam podczas biegu.- I nie zwariowałam! Do zobaczenia!

Biegłam najszybciej ja mogłam. Po chwili dotarłam do obozu. Niektóre zwierzęta patrzyły na mnie jak Zuzia- czyli wzrokiem mówiącym: "Chyba się nie wyspałaś" albo "Czy ty nie zwariowałaś?", inni zaś patrzyli na mnie wzrokiem: "Dlaczego tak biegniesz?" a jeszcze inne zwierzęta- w główniej mierze centaury- "Coś się szykuje, wojna już blisko".
-Edmund!  Piotr!  Gdzie jesteście?- wydzierałam się w najlepsze.
-Tutaj jesteśmy!- po chwili odpowiedział mi Piotr. Szybko pobiegłam do miejsca, gdzie słyszałam Piotra. Gdy Edmund mnie zobaczył, od razu mnie przytulił. Łzy ciekły mi po policzkach,  miałam wiele ran na rękach i nogach po porannym biegu.
-Gdzie byłaś?  Martwiłem się- chłopak szepnął mi we włosy tak, bym słyszała to tylko ja. Odsunęłam się od chłopaka i spojrzałam w jego czekoladowe oczy, pełne troski, zmartwienia i żalu.
-Aslan. On nie żyje. Biała Czarownica go zabiła. Widziałam.
-To nie możliwe. Na pewno coś ci się przyśniło. 
-Piotrek, ja widziałam jego śmierć! Ale on wróci, ja to wiem. Rozmawiałam z nim- powiedziałam dosyć chaotycznie.
-Rozmawiałaś z Nim po Jego śmierci? Szczerze w to wątpię.
-Ale on mówił w mojej głowie!
-Luna, może połóż się i porządnie się wyśpij.
-Wojna się zbliża! Biała Czarownica niedługo zaatakuje!  Ona chce nas zabić!- krzyknęłam głośniej niż planowałam. Wszystkie zwierzęta znajdujące się wokoło nas spojrzały na mnie. Z tłumu wyszedł mały centaur- syn Astrolugusa.
-Pani Luno, czy to prawda? Zbliża się wojna?
-Quaestio! Chodź tu do mnie!-zawołała żona mojego byłego nauczyciela astronomii.
- Pani Disbeliever, Quaestio ma rację. Wojna jest już blisko.
-Ale kochana, my nie jesteśmy gotowi na wojnę. Kto nas poprowadzi?
-Piotr Pevensie- odpowiedziałam pewnie.
-Ja? O nie, nie nadaje się!  Jestem tylko zwyczajnym chłopakiem z Finchley, który przez przypadek trafił do Narnii.
-Nic nie dzieje się przez przypadek- odpowiedział Astrolugus, który zjawił się nie wiadomo skąd.
-Z woli Aslana musisz zostać generałem głównym i pokierować wojskami Narnii. Wierzę w ciebie.
-Ja tak samo- dodał Edek.
-I my też!- zawołali chórem narnijczycy i unieśli miecze w górę, na znak poparcia Piotra. Nawet mały Quaestio wyjął swój mały miecz i uniósł go. Podeszła do niego jego starsza siostra- Prudens i pokazała mu, jak prawidłowo trzymać miecz. Cała scena pokazywała miłość i to mnie rozczuliło- z resztą nie tylko mnie. Pani Disbeliever przytuliła swoje dzieci i łzy szczęścia popłynęły jej po policzkach. Do uścisku dołączył się również Astrolugus. To jest prawdziwa miłość- coś, co zawsze budziło we mnie  szczęście, ciekawość i odrobinę zazdrości.

Piotr zgodził się zostać generałem. Musi wraz z centaurami omówić plan, więc usunęłam się z drogi, aby nie przeszkadzać. Usiadłam pod drzewem i patrzyłam z uśmiechem na rodzeństwo i matkę, które bawiło się. To było bardzo urocze. Do zabawy dołączył się i ojciec, czyli mój były nauczyciel. Astrolugus i Disbeliever. Tacy różni, a jednak tacy sami. Dokładnie tak samo jest z ich dziećmi- Prudens oraz Quaestio. Młoda dziewczyna szanuje tradycje i lubi się uczyć, a jej brat nigdy nie dowie się czegoś sam, woli się o wszystko pytać. Mimo tego łączy ich bardzo wiele.

-Co tak patrzysz?  Zazdrosna?- ciszę oczywiście musiał przerwać Edek.
-Nie jestem zazdrosna!  No, może odrobinę. Ale to tylko dlatego, że nie wiem czy sama będę kiedyś szczęśliwa. Ale raczej w tej chwili cieszę się szczęściem rodziny.
-Myślę, że kiedyś będziesz bardzo szczęśliwa. Boisz się?
-Wojny?  Bardzo. Nie chcę zabijać. I nie chcę, by osobą ważnym dla mnie coś się stało. Nie lubię rozlewu krwi.
-Nie musisz zabijać. Ja tego również nie chcę. Czasem warto jednak zaryzykować. Dla wolności.
-Masz rację. Dziękuję.
-Za co? 
-Za to, że zawsze jesteś przy mnie, gdy cię potrzebuję.
-Tak robią przyjaciele.
-Wiesz, jesteś moim pierwszym prawdziwym przyjacielem. Inni tylko mnie okłamywali. Jak zawsze.
-Chyba wiem o czym mówisz. Za to ja zawsze jestem w cieniu rodzeństwa. Łucja taka urocza i bystra, Zuza taka mądra, a Piotr... No właśnie. Czuję się niepotrzebny.
-Nawet tak nie myśl! Ostatnim razem Jadis wykorzystała to przeciw mnie. A ty jesteś potrzebny. Dla mnie jesteś ważny- po tych słowach byłam cała czerwona. Chciałam zasłonić policzki włosami, ale nic z tego. Edmund zauważył rumieńce.
-Nie musisz się chować, bardzo pasuje ci ten kolor- tym razem to chłopak był czerwony.
-Jadis nadchodzi!- krzyczał faun.
-Szybko!- brunet złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę Piotra.
-Luna, ty musisz dowodzić flotą powietrzną. Polecisz na gryfie i będziecie zrzucać kamienne bomby na sprzęty twojej ciotki.
-Ale ja się nie nadaję!
-Nie nadajesz się?  Szczerze w to wątpię.
-Musimy przebrać się w zbroje. Szybko!

Po chwili byłam ubrana w  srebrną zbroję ze złotym lwem na piersi.
-Edmund, uważaj na siebie, dobrze?  I nie rób żadnych głupstw!
-To samo tyczy się ciebie, moja droga. Uważaj, dobrze?- przytulił mnie.
-Będę.
-Już czas.  Panienko Luno, musi panienka wsiadać na gryfa- rzekł lis.

Siedziałam już na grzbiecie Cito- dowódcy gryfów. Z niecierpliwością i strachem czekałam na rozwój wydarzeń. Inne gryfy trzymały już w szponach kamienne bomby. Wszyscy byli gotowi. Tylko w ich oczach dało się zobaczyć strach i żal.
-Za Narnię! I za Aslana!- to był znak. To nasz czas. Czas Narnii.



Witam ponownie! Przepraszam, że rozdział o takiej godzinie. Był gotowy już rano, ale gdy chciałam go opublikować, z ponad 1000 słów zostało mi tylko 7. Rozdział ma ponad 1135 słów, więc jak zawsze przepraszam za wszystkie błędy, które wyłapiecie.






Witamy w NarniiWhere stories live. Discover now