6

1.9K 78 16
                                    

-Za Narnię! I za Aslana!- krzyk narnijczyków. Nasz znak. To jest wygranej. Nasz czas. Czas Narnii.

-Na miejsca! Uważajcie na siebie, proszę- powiedziałam. Większość mieszkańców Narnii już wdała się w wir walki. My na razie obserwowaliśmy wszystko zza wzgórza i czekaliśmy na znak od Piotra.
-Ku księżycu!- hasło wymyślił sam Edmund, powiedział że to pomysłowe i że poplecznicy Wiedźmy nie będą wiedzieć o co chodzi. Ja leciałam wraz z Cito na samym przodzie, tuż za nami były inne gryfy. Lecieliśmy powoli, by nas nie zauważono.
-Uwaga! Gotuj się! Atak na tych największych! Za Narnię!- teraz przyspieszyliśmy. Pędziliśmy z ogromną prędkością, gdyż aby odciążyć gryfy (kamienne bomby miały swoją wagę, a Cito wiózł dodatkowo mnie na grzbiecie) sprawiłam, aby wiatr nam sprzyjał. Zrzucono bomby. Ogromna ilość kurzu, o co nam między innymi chodziło. Dowódca gryfów zleciał niżej, bym mogła bezpiecznie wylądować na ziemię. Dodatkowo skoczyłam na jakiegoś minotaura, który chciał zabić jednego z centaurów. Centaur podziękował skinieniem głowy i pobiegł bronić swego narodu. Ja obiecałam, że nie będę zabijała, tylko co najwyżej ogłuszałam. Szukałam również pośród innych Piotra czy Edmunda. Bardzo się o nich martwię. Nikt za bardzo nie był zadowolony, że ja idę na walkę. Byłam dziewczyną, dodatkowo potrzebną do spełnienia przepowiedni i miałam moce. Ale powiedziałam, że jestem pół-narnijką i muszę bronić Narnii i potrafię się obronić. Widziałam, że Edek nie był zadowolony, ale musi uszanować moją decyzję. Sama nie chciałam, aby i jemu coś się stało. Walczyłam z kimś, ale mój przeciwnik uderzył z całej siły w moją nogę i przewróciłam się. Uderzyłam głową w kamień, i moja stara rana, ta sama, która pojawiła się z godziną przybycia do Narnii, zaczęła na nowo krwawić. Większość pewnie myślała, że już jestem martwa, i z tej racji omijali mnie. Podbiegł do mnie Edmund.
-Luna! Miałaś na siebie uważać! Dlaczego nie miałaś hełmu?- rzeczywiście, nie brałam hełmu, gdyż każdy wolny był na mnie za duży.
-Luna, słyszysz mnie? Odezwij się, proszę...
-Edmund, jestem tu. Proszę, uważaj.
-To jeszcze nie koniec- i wziął mnie na ręce. Mimo moich protestów, zaniósł mnie do pani Bobrowej. Ta opatrzyła moje rany i mogłam wrócić do walki. Oczywiście, nie obyło się bez kłótni z Edmundem, nie chciał, żebym szła. Ewidentnie się martwił! Ale przekonał go argument, że umiem o siebie zadbać. No nie do końca, bo tak naprawdę to uciekłam z namiotu pani Bobrowej. Wróciłam do walki. Każdy mój ruch był szybki i przemyślany. Ogłuszonych przeciwników zostawiałam. Bardzo nie podobało mi się, że krzywdzę innych. Miałam poczucie winy, które było bezlitosne. Do tego, Aslan zginął z mojej winy. Zakręciło mi się w głowie i już po chwili leżałam na ziemi. Czarny jednorożec pomógł mi i wziął mnie na swój grzbiet. Walczyliśmy razem. Poczułam, że całkowicie mi ufa, a ja ufałam mu. Chyba go już gdzieś go widziałam. Ujrzałam, jak Piotr spada z białego jednorożca, bo koń został ranny w w kopyto. Czarny koń podbiegł ja to miejsce, a ja ściągałam jedną warstwę mojego opatrunku z głowy i opatrzyłam ranę jednorożca. Blondyn na szczęście nie był ranny. Ruszyłam dalej. Walczyłam zaciekle. Nagle poczułam, że coś jest nie tak. Moja "kochana" ciotka zeszła ze swojego tronu. Zmieniała każdego narnijczyka w kamień. To było co najmniej straszne. Biedne stworzenia walczyły o wolność Narnii, a kończyli jako mamurowe posągi, które dotychczas zdobiły- na swój sposób- zamek Białej Czarownicy. Jadis miała suknię i makijaż, które dodawały jej grozy. Nagle zobaczyłam Edmunda kierującego się w stronę Białej Bestii. Zrobił coś, na co nie było stać najpewniej nikogo. Złamał różdżkę Wiedźmy. Nie mogła już zamieniać innych w kamień. Jej popisowa sztuczka poszła w zapomnienie. Po tym stało się coś dla mnie tak bolesnego, że moje serce na chwilę stanęło. Ciotka wbiła nóż w brzuch Edmunda. Jeden z moich najgorszych koszmarów się spełnił. Pobiegłam najszybciej jak mogłam w stronę Jadis i rzuciłam się na nią. Ona władała lodem, a ja posługiwała się wodą. Korzystanie z tego żywiołu szło mi jakoś prościej. W duchu błagałam, aby Edek nie umierał. Aby ostrze nie wbiło się za głęboko. Aby nie była to bardzo poważna rana. Zależało mi, aby przeżył. Korzystając z chwili nieuwagi Wiedźmy pobiegłam do Edmunda.
-Proszę, Edek nie umieraj!
-Och, moja siostrzenica rozczula się nad zdrajcą. W sumie jesteście tego samego pokroju- i w tym momencie wydawało mi się, że serce bruneta przestało bić. Łzy lały mi się strumieniami. Z furią i chęcią zemsty zaatakowała Czarownicę. Moje ciosy byłyby w tym momencie najpewniej zabójcze, ale Jadis odpierała ataki. Nie liczyło się nic prócz chęci pomszczenia Edmunda. Był dla mnie bardzo ważny. I usłyszałam ryk. Ryk Aslana. On żył. On ożył. W mojej głowie rozbrzmiał głos Aslana:
-Kochana, pozwól, że w tym zadaniu cię wyręczę- słysząc to uśmiechnęłam się wrednie do ciotki i od razu pobiegłam do Edmunda. Zdjęłam jego hełm i położyłam delikatnie jego głowę na moich kolanach. Dzięki niemu i Aslanie nastał koniec wojny. Zawołałam jego rodzeństwo. Głaskałam powoli włosy chłopaka. Miały taki piękny kolor. Łucja odkręciła jakaś butelkę, tłumacząc mi, że to leczy.
-Łusiu... To nic nie da. Nie wyczułam u niego pulsu- z moich oczu ciekły łzy.
Całe rodzeństwo zaczęło płakać. Pomyślałam, że to przez tą potworną Wiedźmę, osoba, na której mi zależy nie żyje. Buzowały we mnie emocje- złość, rozpaczy, ból. W tej chwili oddałabym wszystko, by usłyszeć śmiech bruneta i zobaczyć go żywego.
-Widzę, że wiele poświęcisz dla tego chłopaka- usłyszałam w mojej głowie.
-Aslanie, oddam dla niego wszystko.
-Jest jedno wyjście. Musisz zebrać całą swoją całą siłę i skierować nią w Edmunda. Tylko tyle mogę ci pomóc, najmilsza.
-Luna, z kim rozmawiasz?
-Piotrek, nie przeszkadzaj jej. Ostatnim razem rozmawiała tak z Aslanem- dopiero teraz zrozumiałam, że mówię ma głos.
-Wiem jak mu pomóc!- krzyknęłam uradowana.
-Musicie mi zaufać- dodałam widząc ich niepewne miny. Skupiłam całą moją siłę wywołując przy tym silną wichurę. Z moich mocy uformowała się złota kula, którą skierowałam w stronę chłopaka. Po tym nastała ciemność.

-Zrobiła to dla mnie!? Dlaczego jej nie powstrzymaliście?!- usłyszałam rozgniewany i zrozpaczony głos. Głos Edmunda. Kierowałam się w stronę głosu.
-Edek! Ty żyjesz!- pobiegłam tak szybko, na ile moje siły mi pozwalały. Upadłam w ramionach chłopaka. Gdyby nie on, już leżałabym na ziemi.
-Dlaczego to zrobiłaś? Martwiłem się.
-Edmundzie Pevensie!- wstałam i odsunęłam się od niego.- Po pierwsze, to ty nie miałeś robić żadnych głupstw!
-Luniro Fortis, to samo tyczy się ciebie!- po paru sekundach już śmialiśmy się w najlepsze, a trójka rodzeństwa chłopaka przyglądała nam się z rozbawieniem.
-A po drugie, zrobiłam to, bo jesteś dla mnie ważny.
-Ty dla mnie też jesteś bardzo ważna.
Chciałabyś może przejść się po polanie?
-Z największą przyjemnością.


Witam ponownie! Znów przepraszam, że rozdział tak późno, ale za to jest ponad 1085 słów! Jeśli znajdziecie jakieś błędy, poprawcie mnie proszę ;)

Witamy w NarniiWhere stories live. Discover now