XV.

4K 225 35
                                    

Tak, jak przewidywał pielęgniarz, po tej tabletce faktycznie zasypiam. Budzę się wcześnie nad ranem i idę do toalety. Spotykam w niej wysokiego blondyna, który obdarza mnie pustym spojrzeniem, wychodząc z kabiny. Ignoruję to, załatwiam swoją potrzebę, ale on w dalszym ciągu stoi w łazience, nie pozwalając mi wyjść. Próbuję nadal nie zwracać na niego uwagi, mimo że zaczynam czuć nieodparty lęk. Myję ręce, potem zmierzam do drzwi.

– Jak masz na imię? – pyta, zastawiając wyjście. Jego głos sprawia, że robi mi się gorąco. I, nie, nie są to popularne, euforycznie opisywane przez dziewczęta, motylki w brzuchu. To strach.

– Alicja – odpowiadam, siląc się na to, by mój ton był opanowany, ale mam wrażenie, że chłopak, tak czy inaczej, dostrzega moje przerażenie.

– Ja jestem Janek – to ten Janek, o którym mówiła Julka. Nie wiem, czym dokładnie jej się naprzykrzył, ale jedno wiem na pewno. Coś jest z nim wybitnie nie tak. Jeśli był w pasach, to może być niebezpieczny. – Ładnie wyglądasz.

– Dzięki – mówię, chociaż w głębi duszy błagam, by zaraz wparował tu pan Robert i kazał Jankowi dać mi spokój. Z minuty na minutę, moja wiara w to, staje się coraz bardziej odległa.

– Zostaniesz moją dziewczyną? – tego najbardziej się bałam. Generalnie, nie tego pytania. Janek nagle pojawia się niebezpiecznie blisko mnie i się uśmiecha. Nie jest to ładny uśmiech. Właściwie to nie jestem w stanie określić, co ma wyrażać, ale wzbudza we mnie uczucie odrazy. Blondyn wyciąga rękę i odgarnia mi włosy za ucho. Jego dotyk mnie paraliżuje.

– Nie znamy się – o rany, czemu ja w to brnę? Chyba tylko dlatego, że zbytnio się boję, by jakkolwiek mu się przeciwstawić. Jest cholernie wysoki, ma dobre metr dziewięćdziesiąt. Wszerz prawdopodobnie też. A ja, mierząca niespełna półtora metra sięgam mu ledwo do piersi. Mogę go, co najwyżej, podrapać. Janek podchodzi jeszcze bliżej, a jego uśmiech staje się coraz szerszy i coraz bardziej paskudny. Gdy schyla się do mojej twarzy, w progu łazienki, wreszcie, dzięki Bogu, pojawia się pielęgniarz.

– Janek, zostaw ją.

– Proszę panie Robercie, ja nic...

– Idź na salę.

– Ale...

– Na salę. Już.

Chłopak wychodzi z toalety jak zbity pies i wtedy dociera do mnie, że gdyby tu, do ciemnej cholery, nie było kamer, to ten koleś by mnie zgwałcił. Jego wzrok, obleśny uśmiech, te pozornie subtelne gesty... Założę się, że właśnie przez takie akcje zapinali go w pasy. Nie dziwię się Julce, że się go boi.

– Nic ci nie zrobił? Wszystko okej? – słyszę przyjemny ton głosu pielęgniarza.

– Nie, ale... Dobrze, że pan przyszedł – przyznaję, zgodnie z prawdą. Lekko się uśmiecham, a mężczyzna to odwzajemnia. Wychodzimy z łazienki, ja wracam do pokoju, a on do dyżurki.

Sprawdzam godzinę na zegarku. Szósta dwadzieścia. Mało prawdopodobne, żebym zasnęła. Nie mam już co czytać, nie wzięłam ze sobą żadnych krzyżówek, wykreślanek, czy zagadek logicznych. Czyli, nie ukrywajmy, jestem w bladej dupie i nie mam co robić, a do śniadania zostało jeszcze ponad półtorej godziny. Przez głowę przemyka mi myśl, że fajnie byłoby porobić pompki, brzuszki, pajacyki, albo przysiady, ale moja piękna wizja wyczerpujących ćwiczeń zostaje zniszczona przez przykrą świadomość tego, gdzie aktualnie się znajduje i czego, w gruncie rzeczy, nie wolno mi robić. Nie mogliby mnie po prostu karmić przez tę sondę i jakiś dożylny wlew ciągły? Tak czy inaczej, nie wolno mi się ruszać na inne sposoby niż chodzenie. Chyba wyjdę z siebie.

𝙋𝙧𝙯𝙚𝙠𝙡𝙚𝙣́𝙨𝙩𝙬𝙖 𝙖𝙣𝙤𝙧𝙚𝙠𝙩𝙮𝙘𝙯𝙠𝙞Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz