XVI.

3.8K 239 19
                                    

„Droga Alicjo" – skreślam. Od nowa. Jak zacząć list do siebie? Dobra, cokolwiek. Pominę fakt, że ma to być list i zrobię z tego zwykły, sentymentalny dziennik. To chyba bez różnicy. Ważne, żeby było od serca. Od mózgu, od duszy, od kości. Od czegokolwiek, byle mojego własnego. Masło maślane.

„Jeśli miałabym wskazać najgorszy okres w swoim życiu, to zdecydowanie byłaby to szkoła podstawowa. Weszłam w dojrzewanie znacznie szybciej, niż inne dziewczyny. Zaczęłam gwałtownie rosnąć, stałam się młodą kobietą, a na moim ciele pojawiły się brzydkie, ciemno-różowe blizny. Efekt uboczny zbyt prędkiego wzrostu. Koleżanki, nadal chude, z gładką skórą, zaczęły mnie wyśmiewać. Drwić. Później już nie tylko koleżanki. Koledzy. Nawet rodzice"

Odkładam długopis. Mam wrażenie, jakbym rozdrapywała sobie dawno zagojoną ranę. Mimo to, piszę dalej. Nie mogę się zatrzymać, skoro nawet nie doszłam do sedna.

„W pewnym momencie jadałam przez to bardzo nieregularnie. Winą za to, co mnie spotyka, obarczałam tylko i wyłącznie siebie i to, jak gruba jestem. Całe dnie potrafiłam chodzić o głodzie, ale w końcu się objadałam, zazwyczaj w nocy. Pochłaniałam wtedy wszystko, co akurat było w lodówce i szafce w kuchni – śmietanę, jogurt naturalny, kostkę sera żółtego, suszoną żurawinę, nektaryny, śliwki, czasem podgrzałam sobie kawałek pizzy, albo pierogi. Przestałam jeść śniadania. Na obiady zjadałam mało. Rzecz jasna, nie chudłam, zważywszy na niezbyt regularny sposób żywienia i brak sportu, który bałam się uprawiać w jakiejkolwiek formie. Szykanowanie w szkole i problemy w domu trwały niemalże całe sześć lat, które spędziłam w podstawówce. Każdy dzień był dla mnie koszmarem na jawie, z którego bardzo chciałam się obudzić. Wybawieniem stało się, o dziwo, gimnazjum. Nowe otoczenie, nowi ludzie. Rodzicom minął kryzys małżeński i częstotliwość kłótni spadła"

Po moich policzkach ściekają łzy. Nabieram powietrza w płuca i niemal natychmiast je wydycham.

– Ala? – słyszę Luizę. – Coś się stało?

Dziewczyna podchodzi bliżej.

– Piszę list – szepczę. – Opisuję w nim... Swoje życie. Od pewnego okresu, aż do teraz. I... Czuję się okropnie. To wszystko wraca, Iza.

– To nie pisz tego.

– W tym problem, że chcę. I nie chcę. Waham się i biję z myślami. Co ja mam robić? – mówię przez łzy. Widzę troskę i żal, malujące się na twarzy blondynki. Przytula mnie, a ja odwzajemniam uścisk. Robi mi się trochę lżej.

– Do kogo to list? – pyta.

– Generalnie, to do mnie. Ale chcę go dać do przeczytania mojej psycholożce. Chyba.

– Chyba?

– Chyba.

– Dlaczego chyba?

– Bo się boję – ściszam głos jeszcze bardziej.

– Ej.

– Co?

– Mam pomysł.

– Jaki?

– Też napiszę taki list. Wymienimy się nimi. Może po tym będziesz pewniejsza co do tego, czy dać jej to, czy nie. Jak sądzisz?

Zastanawiam się przez chwilę.

– Okej. Zgoda.

***

Resztę czasu wolnego, aż do podwieczorku, spędzamy na swoich łóżkach, pisząc listy. Reszta oddziału poszła na spacer, a potem na zajęcia do klasy, my natomiast, z tego, co się dowiedziałyśmy, nie mamy jeszcze „kategorii" do wyjścia, ani do przebywania w klasie. Szczerze mówiąc, mi to na razie pasuje. Nie mam ochoty integrować się z nikim więcej, poza Luizą i ewentualnie Julką, czy Sarą.

𝙋𝙧𝙯𝙚𝙠𝙡𝙚𝙣́𝙨𝙩𝙬𝙖 𝙖𝙣𝙤𝙧𝙚𝙠𝙩𝙮𝙘𝙯𝙠𝙞Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz